back

Co!? na stronie

mogłoby się pojawić, gdyby nie okoliczności obiektywne pojawiłoby się z pewnością. Owszem, koniecznie muszę uderzyć się niezbyt mocno w pierś i przyznać, że dekadencja moja ponownie sięgnęła kompletnego dna. Jednak Co!? robić, gdy więcej spraw wkurza niż inspiruje, a w dodatku pomiędzy mną i odbiorcą stoi jeszcze bardziej niż ja zdegenerowany dekadencją i przeżarty cynizmem – Naczelny?

Międzywodzie 2012-07-09

Można czekać na ripostę. Dwa lata

To nie wyrok, a jednak.

W czasach, gdy jeszcze nadal posiadałem dwie chęci, napicia się piwa i pogadania z kimś, napisałem tekst o czymś tam pięknym. Chyba. I jak obyczaj nakazuje posłałem do Naczelnego. Każdy ma jakiegoś swojego Naczelnego. Normalna sprawa, albo ewolucja – jak kto woli. I tylko tutaj macie wolny wybór pomiędzy zaakceptowaniem teorii, że Naczelni, to normalna kolej rzeczy lub, że są wynikiem ewolucji. Nie należy mylić normalnej kolei rzeczy pojawiania się i dalszego istnienia Naczelnych w naszym życiu z mocno kontrowersyjnym i moim zdaniem bardzo nadymanym przypuszczeniem, że Naczelni są normalni. Sami rozpuszczają poglądy o swojej normalności, tak dla niepoznaki. Czasami, albo dość często w zależności od wielkości nadymania się. Mój Naczelny nadyma się, a jakże, ale stosunkowo rzadko, czyli do wytrzymania. Poza tym jest całkiem normalnie nienormalny. Można rzec, że to zwyczajny Naczelny. Oczywiście można byłoby tak rzec, gdyby nie Naczelny. Przy nim się nie rzeka, to Naczelny do nas przemawia i instruuje. Ewentualnie można się wyrzygać wspólnie z Naczelnym np. na jego imieninach, gdy nas zaprosi, ale wyłącznie na ważny temat. Pozostaje kwestia ewolucyjnego pojawienia się Naczelnych i tutaj kochani wybaczcie, ale nie będę malował słowami przed wami wyświechtanego motywu rysunkowego zobrazowania ewolucji od jakiejś tam galarety, poprzez pełzające plugastwo, kicające i dyndające na drzewie coś tam do zgarbionego faceta przy biurku z komputerem. Jest, to poniżej moich zdolności artystycznych i na tyle proste, że sami dacie radę wyobrazić sobie mniej więcej Co!? mógłbym napisać, gdyby nie powyższe i Naczelny. Poza tym nie taki straszny Naczelny, jak go malują. Ostatnio byłem mocno zapracowany i tekściłem o pszczołach dla własnych głównie potrzeb. Miał wyjść artykuł do branżowego pisma, a sam nie wiem kiedy wyszła całkiem pokaźna literatura. Objętościowo oczywiście, bo któż dzisiaj czyta o pszczołach? Kto w ogóle cokolwiek dzisiaj czyta? Poza Naczelnym; tym, czy owym ma się rozumieć.* Posłałem pierwszą część do redakcji, a branżowy Naczelny od pszczół milczy. Może wszyscy Naczelni odzywają się z regularnością co dwa lata. A potem – bumtrarara! Ja ci tekst wypuszczę, ale z RIPOSTĄ! I człowieka mrozi natychmiast. Przecież wiadomo Co!? oznacza pierwszy człon tego słowa: RIP – nagrobkowo się robi w jednej chwili. Już po mnie myślę, zwłaszcza gdy wiadomo, że końcówka – OSTA, jest synonimem czegoś kłującego. RIPOSTA – ani chybił, zadźgnie mnie ciętą, trafną i szybką odpowiedzią na moje przemyślenia. Aż, mnie podkusiło mieć jakieś przemyślenia. Teraz nie mam żadnych i mam spokój. Kiedy pisałem wiersze, było jeszcze gorzej. Wykombinowałem sobie, że skoro niewielu jeszcze cokolwiek czyta, to odpowiednie będą krótkie formy najlepiej wierszowane właśnie. No i strzeliłem sobie z rymów w stopę, bo czytali i owszem ale bez zrozumienia. Nie chciało się. Z piosenkami było podobnie. Sami zauważcie ile razy można pisać o cyckach "małych lampek" i to jeszcze za każdym razem inaczej, i żeby jeszcze wyszedł z tego przebój? Nikt nie zwraca uwagi na teksty piosenek, a jeżeli zwraca to zupełnie coś innego, po uprzednim nadużyciu spożycia w barze. O zrozumieniu nie ma mowy i nie dlatego, że się nie chce ale ważne, żeby cycki tańczące były i najlepiej łatwopalne. Takie, które spłonąć mogą – wiecie, rozumiecie. Wydaje się, że właśnie dlatego teksty piosenek są, jakie są. Nijakie i niesłyszalne, i najlepiej w obcym języku – chińskim. W efekcie dochodzę do wniosku, że mam podwójnie przechlapane. Nie dość, że czytam, to jeszcze piszę. Nie ważne, że w większości bez sensu i nie na temat żaden ważny, ale piszę w ogóle. Pocieszałem się, że w niezliczonych blogach i forach piszą miliony i to gorsze głupoty od moich, ale to ja mam Naczelnego – więc nadal cierpię za miliony. Nawet imię mam z kabały, czterdzieści i cztery. Nic tylko jakieś dziadostwo skrobnąć kompletne, a nawet totalnie niezrozumiałe; kompletnie totalnie niezrozumiałe dla każdego, a zwłaszcza dla krytyków i Naczelnych. W mandaryńskim napiszę „Chińskie Dziadostwo, część V”. No Co!?, nawet G. Lucas swoją gwiezdną trylogię, która okazała się sześcioodcinkowym serialem, rozpoczynał od epizodu IV. Widać tradycja artystyczna taka, i już. Nieśmiertelność.

Naczelny ostatnio się wygadał, że też ma terminy i nie ma kiedy w nosie podłubać, to znaczy powiedział, że jak siedzi i dłubie w nosie, to nikt nawet się słowem nie odezwie, a jak zaczną, to ogarnąć wszystkiego nie można. Aha! Po pierwsze: zwyczajowo siedzi i dłubie w nosie, a po drugie: też ma jakiegoś Naczelnego. Zaiste, złożony to układ. Nie pisnę więcej o tym ani słowa, ponieważ trzeba szanować Naczelnego swego, bo można mieć gorszego. Mojego przynajmniej znam od...Nie ważne, znamy się i już. Wiele to ułatwia. Zawsze mogę powiedzieć, że tekst i owszem mój ale, to Naczelny puszcza. Albo i nie.

* Naczelny też nie czyta, on analizuje.

Adam "Lański" Polańskiback