back

Co!? sercem i rozumem nie ogarnia

to niewątpliwy syf w telekomunikacyjnym molochu reklamującym się sympatycznymi maskotkami. Na pluszakach przyjemności się kończą, a zaczyna totalna żenada, krętactwo, wyłudzanie nienależnych opłat za niezamawiane usługi lub brak usługi. Jeżeli poszukujecie takowych ekstremalnych wrażeń, to przejdźcie natychmiast na strony telekomunikacji, w przeciwnym razie pozostańcie przez chwię u nas; będzie z prawdziwym sercem i rozumem.

Jest akurat 21 marca. Wiosna i piękne słońce, a Tośka śpi po śniadaniu. Mam jakieś 45–50 minut, żeby napisać ten tekst zanim się obudzi i zacznie demonstrować swoją wolność. Myśli łaziły wokół mnie na palcach i niechcący zaglądały w oczy raz po raz od dłuższego czasu. Myśli różne. Głównie o braku czasu na wiele spraw uciekających przez palce niczym piasek plaży, którą spacerowałem niedawno. Było błękitne niebo i bezwietrznie, a na plaży zaledwie jedna osoba i kilka mew. Bajkowo, gdyby nie zwały kry na brzegu i falująca lodowa kasza za nią. Malutka muszelka pozostała w dłoni. Wspomnienie i zapowiedź nowego, na które trzeba się ponownie odważyć. Córcia odważyła się niedawno i poszła sobie od kanapy do fotela, a potem z powrotem z radosnym śmiechem. z każdą następną próbą poczynała sobie coraz odważniej, dreptając w nowe rejony mieszkania. Przeszła pierwszy zakręt do kuchni, pokonała pierwszy próg do pokoju chłopców nie ustając w radości. Bezdyskusyjna emanacja wolności wyrażona w zwykłej czynności jaką jest umiejętność chodzenia. Możliwość samodzielnego przemieszczania się, niezależnego i osobistego dotarcia w wybrane miejsce budziła w takim małym człowieczku wielką radość. Nie może jeszcze ogarniać rozumem pojęcia wolności, a jednak czuje wolność całym sercem, całą sobą. Żywy dowód wędrujący przez kilkadziesiąt minut pomiędzy Pawła i moimi ramionami na to, że wolność jest nam dana z natury naszej ludzkiej i wystarczy tylko jej poczucie, a przynosi nam radość. Wielką i prawdziwą. Najwyższy czas, aby znów wędrować i odkrywać rzeczy, sprawy, zjawiska i uczucia z pozoru oczywiste. Albo słuchać. Najlepiej najlepszych. Od czasu dźwięków z "4:13" The Cure, czyli już od bardzo dawna, nie słyszałem czegoś, Co!? zagrałoby mi w sercu podobnie mocno. w poszukiwaniach niemalże zapomnianego drżenia przetrawiłem całkiem sporo nowości; od wyciszonego Marka Knopfflera, przez akustyczne i elektryczne brzmienia wielkich i małych grających po męsku, wyśmienicie spreparowany na nowo Kryzys, poszukujący brudu Kim Nowak, a także rewelacyjnie zawodzącego Neila Younga na płycie "La Noise". Bez wątpienia weteran pokazał, czego można dokonać wyłącznie gitarą i swoim głosem. Po drodze nagrała się i światło dzienne ujrzała studyjna "Nauka Umierania" mojej spóły autorskiej z Pawłem Turem, będąca bardziej zapisem materiału promocyjnego niż faktycznie tego, co nam w duszy gra. Nadal w drodze, ale już całkiem niedawno ponownie zajrzałem do studia próbując się z materiałem przygotowanym przez mojego Pawła. Kiedy podglądałem pracę i słuchałem kompozycji z dźwięków gitary mojego syna, nie mieściło się to w sercu i trudno było objąć rozumem, że ze zwykłego dzieciaka ewoluował w "Kosme". Proste riffy składające się z dwóch - trzech akordów, trochę neurotyczne frazy, a w tle ewidentne góry i przede wszystkim chęć grania od początku utworu do końca. Przecież, to oczywiste. To nic, że już teraz nikt tak nie gra i nie nagrywa "na setkę" w studio, a tylko chwali się na okładce, że tak właśnie było. Żęrzący przester i brudny, łamliwy klimat. Powrót do korzeni energetycznej muzyki dającej radość ludziom i szanującej muzyków, którzy potrafią zagrać na koncercie lepiej niż brzmieliby na płycie, z ogniem i słuchem bez zbędnych wodotrysków. To jak nowa płyta "Back in Town" Johna Portera, która jest tym na co czekałem. Nie objawieniem, ale klamrą spinającą przynajmniej dwa lata poszukiwań i oczekiwania na potwierdzenie, że się nie mylę, że sztuka leży w prostocie i szczerości, a rodzi się w sercu i rozumnie wyraża wrażliwością na to, co nas otacza i czego doświadczamy; w wolności tworzenia i znajdowania w tym radości. Ewidentny i nieskrywany manifest powrotu do prostoty (miasta) i uniwersalizmu muzyki, do "spieprzonego brzmienia jak należy". Dzięki wam za te dźwięki, bo tam gdzie kończą się słowa, zaczyna się muzyka. Mam to szczęście, że moje często współgrają z dźwiękiem.

Czy to sercem, czy rozumem chcecie się kierować – nie ważne. Ważne, by mieć świadomość, że każdy z nas poruszać się może zarówno w czasie, jak i w przestrzeni o ile tylko zechce. Szczególnie pod wpływem "La Noise" i "Back in Town". A  Tośka tymczasem obudziła się po 30 minutach, czyli mniej więcej w połowie tekstu i poszła do łazienki. Po chwili wywaliła na siebie koszyk z kosmetykami mamy, czym wydatnie wydłużyła czas pisania.

Adam 'Lański' Polańskiback

close

klikasz, nie klikasz a i tak czytasz...
czyliże się zgadzasz.
 
a jak naprawdę nie chcesz to kliknij tu
że nie bo nie...