back

Co!? gdyby nie...

Gdyby nie Niemce, nikt z Polaków nie jeździłby w beemce - słyszy się często z ust rodaków ciułających mozolnie na swoje marzenia u naszych zachodnich sąsiadów. Marzenia bywają różne, jak potrzeby i wymagania. Trudniej jest też zarobić na to przynajmniej kilkuletnie BMW.

Bywam w Niemczech w ostatnich dwóch latach dość często i w długich czasowo okresach. Podglądam życie jeszcze nie tak dawno kojarzące się z rajem wymarzonym i dostatkiem nieskończonym albo włażę pod podszewkę wegetacji obcokrajowców; Słowaków, Rumunów, Ukraińców, Węgrów, Turków, Polaków oczywiście też. Z rajskich złudzeń nie zostało już nic dla nikogo. Wydaje się, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy życiem nad Wisłą, a tym nad Renem. Ceny porównywalne, a nawet w Niemczech na niektóre towary niższe (dacie wiarę, że polskie mrożone kurczaki 1300g są tam tańsze niż niemieckie chucherka 1000g!?), przy czym zarabiamy w Polsce mniej i dajemy sobie radę więc po Co!? tam wyjeżdżamy? Słowacja znajduje się w strefie euro, przyjeżdżają głównie słowaccy studenci w okresie wakacyjnym z nastawieniem na przygodę i jakiś tam zarobek na start w nowym roku akademickim. Rumunia, to stereotypowo nadal kraj biedny i zacofany. Bzdura niestety. Poziomem życia nie odbiegają od średniej europejskiej, przelicznik walutowy trochę lepszy niż u nas i dlatego nadal się opłaca. Poza tym przyjeżdżają kolejno rodzinnie, np.: brat zabiera brata z bratową, ta z kolei swoją siostrę, albo matkę, kuzynkę itd. Trzymają się razem, piją mocno i mocne trunki, ale są też bardzo otwarci, pomocni i gościnni. W pracy stoją za sobą murem: kiedyś jeden z bauerów kazał grupie rumuńskich pracowników pielić plantację truskawek i mimo ulewnego deszczu nie pozwolił zejść z pola. Popatrzyli tylko po sobie, rzucili mu pod nogi motyki i bez słowa zeszli na kwaterę. Mieliśmy duży ubaw przyglądając się przez okno, jak wściekły gospodarz targa pod pachą i na ramieniu kilka ciężkich haczek wyklinając nie wiedzieć czemu raz po polsku, a raz po niemiecku. Ukraińcy mają najlepszy przelicznik walutowy. Dla nich Niemcy, to nadal eldorado, nie boją się zmieniać pracy i pracodawców. Krążą legendy o wybrykach ponoć ukraińskiej mafii, która rzekomo potrafi podporządkować sobie krnąbrnych współrodaków, ale też i nieuczciwych pracodawców rzuca pod swoje kolana. Wydaje się to dużo przesadzone, niemniej faktem jest, że nie dają sobie w kaszę napluć i jak trzeba, to się ostro postawić potrafią. Piją jeszcze więcej i mocniej niż Rumuni, niestety też jesteśmy raczej za nimi w tej dyscyplinie. Madziarzy spokojni i podobnie jak Rumuni trzymają się razem. Często wystawiają swoje stoiska na okolicznościowych giełdach. Turcy władają gastronomią i drobnym handlem, dorabianie kluczy, szewstwo i podobne usługi, to ich domena. Poza tym dużo kobiet, tych bardziej wyzwolonych i odważniejszych pracuje w marketach oraz centrach handlowych. Pozostałe z gromadką dzieci w charakterystycznych strojach chyba nawet nie mówią po niemiecku. Polacy wciskają się wszędzie, pracują w najróżniejszych zawodach i wykonują każdą lepiej płatną od poprzedniej pracę. Pracujemy po swojemu, może czasami trochę chaotycznie, ale sumiennie i skutecznie. W większości znamy trochę język i potrafimy się w prostych słowach porozumieć, jednak czasem wygląda to tak, że na moje pytanie, co mówił do mnie szef, gdy już miałem odjeżdżać, a silnik pracującej maszyny zagłuszył częściowo jego słowa, tak że nie dosłyszałem dokładnie, koleżanka odpowiedziała z rozbrajającą szczerością - nie wiem, nie ważne. Jedź! Przelicznik walutowy mamy kiepski, a miesiąc pracy tam, to czasem nawet nie jest 1000 euro. Są tacy, którzy jeżdżą z przyzwyczajenia i traktują ten sposób zarabiania, jako stan normalnego zatrudnienia, tylko trochę dalej od domu. Inni jadą spróbować zachodu, lub okazyjnie dorobić na konkretny cel, dla jeszcze innych to przygoda, albo obietnica i nadzieja takowej. Jadą też ci, którzy odkładają na życiowy start w Polsce, to zwłaszcza młodzi ludzie, zaraz po szkole albo po studiach. Ale w większości nikt już nie marzy, żeby osiąść tam na stałe wiedząc jak wygląda życie obcokrajowca na obczyźnie. Połapane kilka etatów, wszystko na kredyt, w pośpiechu i bez przyjaciół, żadnych wyjazdów do Polski, bo za drogo. Zwłaszcza żadnych kontaktów z pracownikami sezonowymi, a już któryś będzie czegoś chciał, albo nieopatrznie opowie w kraju wśród znajomych, że miodu to tam nie ma, jedynie makaron z parówką i surówką zaprawioną octem. Bilans jest dość okrutny dla każdej ze stron ze wskazaniem pozytywów jednak po stronie najemników, gdyż każdy pracownik obcokrajowiec, to przysłowiowa złota rączka do wszystkiego. Można sparafrazować tytułowe powiedzenie, że gdyby nie Polacy, Rumuni, Słowacy, to nikt nie zaorałby pola w Niemczech. Przy okazji wyłażą przywary niemieckie i okazuje się, że podobnie jak inni mając ku temu okazję oszukują swojego fiskusa, kombinują, kreatywnie księgują, zatrudniają fikcyjnie lub na kilka nazwisk tę samą osobę, naciągają przy dofinansowaniach, a nawet kradną rowery polskim robotnikom. Spotkałem się w jednym z marketów z rodakiem szukającym wśród robiących zakupy transportu do swojej miejscowości. Skarżył się, że ktoś mu ukradł rower sprzed sklepu. Trudno było w to uwierzyć, a już całkiem niemożliwym wydaje się finał tego zdarzenia. Kiedy wychodziłem z centrum handlowego na parkingu stał radiowóz policji niemieckiej i przepytywali grupę Polaków. Jak się potem okazało, zatrzymali w okolicy młodego Niemca szarżującego po chodnikach na rowerze bez świateł. Na rowerze skradzionym Polakowi sprzed marketu. Wybierasz się do sklepu w Niemczech, a tam twój rower już jest.

Gwidon

Przegadałem kilka solidnych wieczorów na ten i podobne tematy w gronie osób różnej narodowości i pochodzenia, głównie wśród Rumunów i naszych rodaków. Wysłuchałem wielu opowieści o perypetiach ludzi rzuconych przez los na obczyznę czasem kompletnie nieprzygotowanych do tego, jak o mężczyźnie, który szczycił się posiadaniem porządnych i wodoodpornych butów na mroźne dni, a które wytrzymały tylko półtorej godziny w polu i zwyczajnie rozleciały się, natomiast ów nieszczęśnik do przerwy kontynuował pracę w zimnie i marznącym błocie stojąc w jednym ocalałym bucie to na jednej, to na drugiej nodze przez następne trzy godziny. Jedną z takich rozmów oryginalnie podsumował zaprzyjaźniony ze mną bardzo sympatyczny młody człowiek, jednak rozwinięcia tej puenty na tym portalu nie oczekujcie, bo gdyby nie Niemce, nikt z Polaków nie waliłby konia w łazience.

Adam "Lański" Polańskiback