back

Co!? się wywraca

albo do góry nogami staje, jak na przykład świat cały. a może wcale nie, tylko tak się zdaje niektórym, nielicznym lub wszystkim, bo skoro cały świat, to i absolutnie wszystko fika nieprzewidywanego kozła.

Emigrowałem na czas jakiś i na tyle daleko, żeby wystarczyło na zapomnienie w kompletnie innej rzeczywistości, a nawet, aby wybrać się głęboko w siebie i zrobić kilka remanentów. o tym jednak będzie przy innej okazji, dojrzał bowiem pomysł napisania czegoś o wolności w kolejnej odsłonie. Tymczasem pozostaje dystans do następnej edycji tekstu, do tego co zostawiłem za sobą migrując w ślad za ptakami, do wyborów i konsekwencji, i do powrotów. Odległość zaledwie kilkuset kilometrów, bez wielkiej różnicy kulturowej potrafi zwiększyć się do niemalże odległości kosmicznej. To co swojskie nie ma praktycznie żadnego znaczenia, bo z racji odległości na nic z pozostawionego nie mamy wpływu, a to co obce i nowe również pozostaje obojętne niczym projekcja filmowa.

flip

Dlatego być może częstym doświadczeniem dla polskiego emigranta jest ogromne przerażenie i totalne zagubienie. Spacerując nadbrzeżną promenadą w mieście zeppelinów z widokiem na piękne Alpy szwajcarskie, poczułem jak chwyta mnie mocno za ramię nieznany mi mężczyzna pytając: "Jesteś z Polski?" Odpowiadając szybko zlustrowałem osobę rozmówcy, którego akcent i charakterystyczny zaśpiew zdradzał, że pochodził prawdopodobnie z Małopolski, z okolic bliżej górskich terenów, ale nie był góralem. Dość szczupły, żylasty mężczyzna w wieku około 55 lat, jak się okazało miał raptem 45 wiosen, trzymał mnie przez dłuższą chwilę za ramię wlepiając swe niebieskie i przerażone oczy w moje przesłonięte okularami przeciwsłonecznymi, chcąc przeniknąć za tę zasłonę. Mówił dość szybko, że pracuje w okolicy, że to jego pierwszy wyjazd i na pewno ostatni. Przyjechał z kolegą, który gdzieś mu się zapodział w tłumie; "chłopie, ja nigdy tylu ludzi naraz nie widziałem, no może na odpuście, ale żeby tak stale, takie mrowie było. Gdzie to się wszystko mieści... Ja nie wiem, gdzie mieszkam, jak się nazywa ta miejscowość. Kolega wie, ale on gdzieś poszedł, chyba na wieżę popatrzeć z góry na port. Ja tam nie polezę, cały osrany już jestem, a co dopiero leź tam do góry. Chłopie, a jak on się nie znajdzie, to co ja zrobię... w robocie nie jest ciężko, tylko wrzeszczą na mnie, ja nic nie rozumiem o co chodzi, robię tak i jest źle, robię inaczej też nie dobrze... Ja tu chłopie nigdy nie wrócę, jakbym mógł, to z miejsca bym stąd wyjechał... a kobieta mi kazała jechać, bo u nas roboty nie ma, a ja kosze wyplatam. O, kołyskę mogę ci wyrychtować, albo co byś chciał, wszystko umiem... Tutaj nie wiem, gdzie i na jakim świecie jestem, jak tu żyć...Wolne dzisiaj mamy, a do kiedy będę pracować nie wiem, papiery jakieś popisywałem, ale co, jak ja nie umiem tego przeczytać i nie wiem co tam było... O, jest Władek!" Wyraźnie pojaśniał na twarzy i puścił moje ramie. Zrozumiałem, że to dziwne uczucie, to było drżenie. On się cały trząsł z nerwów, ze strachu, z przerażenia, zagubienia. Poszedł do swojego kolegi i gdzieś rozpuścili się w tłumie.

Był na kontrakcie pewien emigracyjny pracownik, który przez dłuższy czas dopytywał, czy do wózków w marketach nie można wkładać monet o niższym nominale niż jednoeurówki, albo pięćdziesięciocentówki. Tłumaczono mu, że nie da rady, bo tak skonstruowane są uchwyty wózków, na co odpowiedział zasmucony: "Cholera, to ile tego euro wydam biorąc za każdym razem wózek?" Najpierw trudno mi było w opowieść uwierzyć, jednak po konfrontacji na promenadzie, nie wątpiłem. Tej odległości nie da się określić mianem przepaści, ani w żaden sposób zasypać, ani zrozumieć, tak jak i tego, dlaczego inny z pracowników sezonowych, trzydziestodziewięcioletni kawaler mieszkający razem z matką, kupował w markecie przed wyjazdem do macierzy tylko jedną parę ocieplanych butów gumowych, o numerze odpowiednio większym, żeby na zmianę z matką w nich chodzić, bo po co im dwie pary butów, jak są tylko we dwoje.

W tak zwanym międzyczasie, spadł śnieg powodując paraliż średniego kraju pośrodku Europy, a potem kolejne lekkie ochłodzenie wywołało drogowy armagedon. Co!? jest anomalią stojącą na głowie; opady śniegu w listopadzie, w klimacie naszej szerokości geograficznej, czy oglądanie tysiącem obiektywów i przecedzanie przez miliony sit mikrofonowych kilku śniegowych płatków w poszukiwaniu bałwana? Nie wytrzymałem i zadzwoniłem do stolicy Wielkopolski dopytać o szczegóły sądnego dnia. Poza sarkazmem i zmiętym między słowami przekleństwem żadnej medialnej sensacji nie było, a jednak wszędzie była. Rozumiecie coś z tego, bo ja chyba jestem nietutejszy.

Znów wróciłem na nasze drogi; kiepskie, dziurawe, źle oznaczone i wąskie, na których nikt nie ustępuje pieszym, ani nie wpuści na skrzyżowanie w korku, czyli jestem w domu i jakoś radzić sobie trzeba. Najlepiej muzycznie. Przytargałem z sobą z podróży kilka płyt, głównie starocie, albo takie, których w Polsce na próżno szukać, a u nas przejrzałem i przesłuchałem kilka nowości. z odkurzonych kawałków dużo elektroniki tym razem; Jarre, Vangelis, Kraftwerk oczywiście łącznie z OMD. Ktoś poza mną jeszcze ich pamięta, czy też za żadne skarby nadal nie chce się przyznać, że wsłuchiwał się w "Telegraph" albo "Locomotion" udając, o sorki, będąc nowofalowcem, że taką muzę kompletnie olewa. Czyli nadal niby na głowie stoi. z nowości niestety od czasu wydania 4:13 The Cure nic mnie bardziej nie ruszyło niż poranna kackupa. Nowy disco Hey, oraz jęcząca i wijąca się w takt wypierdów z pulsatorów Chylińska, to jakaś kompletna pomyłka, albo faktycznie się powywracało. Zagranicznego honoru odrobinę broni Mark Knopfler z nowym autorskim albumem "Get Lucky". Przyjemne nastrojowe snuje do posłuchania przy szklaneczce irlandzkiego trunku, który pasować będzie do flecików, klimacików. Broń Boże, nie do samochodu, bo zasnąć można. Nie ma Co!? jednak ściemniać, dwa kawałki można przetrawić, reszta wyłącznie dla koneserów i nieuleczalnych fanów. Chyba, że ktoś coś innego ciekawszego wyszperał, to proszę o sygnał do redakcji. Autorskie dokonania spod znaku Kurzej Twarzy i Centrali 57 nie biorą udziału w rankingach, żeby nie było, że stronniczy jesteśmy albo Co!?

Co!? więc się wywróciło i stoi na głowie, atak zimy w listopadzie, czy świat cały wokół naszego rodaka na saksach, albo rockowa artystka w discoskali? Zalecam tradycyjnie spokój, chlorchinaldin i trzy dni trampek dla odprężenia stóp, a wewnętrznie może wyłącznie coś szkockiego jednak.

Adam 'Lański' Polańskiback