back

Co!? kłamstwem jest

    "Oto prawdziwa uczciwość. Ostrzega mnie: jestem w masce. Nie tak jak ci, którzy pokazują mi własne oblicze jako odsłonięte, gdy to właśnie ono jest oszukańczą maską".

    Tak dziękował Baudelaire komuś, kto stanął przed nim w przebraniu pośród wielu innych stojących z odkrytym czołem. Wydłubałem ten i jeszcze kilka innych mistrzowskich okruchów z kart felietonów czytanych pod prysznicem lub gdziekolwiek indziej, nieodżałowanego blagiera i plotkarza, jak sam o sobie mawiał, a przede wszystkim błyskotliwego znawcy filmowej sztuki - Zygmunta Kałużyńskiego. Kim był Charles Baudelaire wyjaśniać oczywiście nikomu nie muszę. Ile mamy własnej uczciwości i odwagi do pokazania swojego prawdziwego oblicza wyrażanego w postawie życiowej, wypowiedziach, a także w tym co siedzi w naszej świadomości? Uważam, że niewiele albo nawet w większości wcale. Sam ukrywam się chętnie za przyciemnionymi okularami, a bezpiecznie czuję się jedynie w mojej pracowni pośród instrumentów; z kartką papieru albo notesem, który przyjmuje tak wiele i z niedoścignioną cierpliwością. Niedawno Anioł wrócił z włóczęgi równie niespodziewanie, jak się pojawił. Kiedy zmył kurz górskich trudów, posmarował odparzenia na ramionach powstałe od dźwigania plecaka z uśmiechem opowiadając o swojej kilkudniowej przygodzie. Kłamał, i nawet wtedy, gdy raczyliśmy się "wściekłymi psami", ponieważ wódki zdecydowanie nie lubi, a ja tak. Radowałem się i dopytywałem o szczegóły, choć nie lubię lasu ani gór o tej porze roku okropnie wilgotnej i brudnej. Spieraliśmy się o swoje miejsce na ziemi, którego on ciągle szuka, a ja niby znalazłem i słuszność niektórych wyborów, jakich dokonaliśmy albo mieliśmy dopiero dokonać. Żyć z prądem, na fali, czy też nonkonformistycznie pod prąd? Pytaliśmy siebie nawzajem nie szukając nawet odpowiedzi, czego akurat przed sobą nie ukrywaliśmy.

    Kłamiesz, że nic ci nie potrzeba.

   Kłamiesz, że masz kawałek nieba.

     Marzysz o szczęściu tak dalekim,

       goniąc złudzeń ulotny blask.

    Było to jakiś czas temu, albo może wcale się nie zdarzyło. Pachniała skoszonym sianem i słońce nosiła we włosach. Włóczyliśmy się po tamtej okolicy kompletnie bez celu wpatrzeni w siebie i smakujący wzajemne życie. Wystarczył jeden wieczór i chwila zapomnienia żeby kłamstwem podpierać każdy następny dzień i krok stawiany w przyszłość. Żyjąc na odległość zderzaliśmy się ze sobą z siłą dwóch żywiołów, nad którymi nie panowaliśmy mamiąc się złudzeniami, że o świcie obudzimy się w nieskalanej rzeczywistości, tej sprzed kłamstwa pierwszego między nami. Ulatujące godziny ryły smutne bruzdy beznadziei, a wystarczyłby niewielki akt odwagi i gest poparty odpowiedzialnym słowem, które wypowiadane było setki razy lecz z kłamstwem nierozumienia jego znaczenia.

    Ja jestem na drugim brzegu tęczy.

   Kolorami barwię twoje sny

     i czekam na wyciągnięcie ręki

       czuły gest, pocałunku czar.

    Plenerowa impreza rozkręcała się już dość mocno, kiedy usiadła naprzeciw mnie. Znaliśmy się od dość dawna ale zdawkowo i jedynie towarzysko. Rozmowa pozwalała na uchylenie rąbka tajemnicy naszych światów, w których siedzieliśmy dotychczas bezpiecznie. Podgrzewałem wyobraźnię zapisując kilka wersów na kawałku papierowej chusteczki. Tym wyświechtanym i obłędnie tanim chwytem kładłem między zabawę i kompletnie nierealne fantasmagorie naszą chwilową bliskość, nawet jeszcze kilka metrów dalej od miejsca biesiady, gdy poczułem jej ciepło. Namiętności i pożądania żadne z nas nie chciało hamować. Około północy zabawa umierała w ostatnich kieliszkach wychylanych za zdrowie albo drzewa, z których wiecie Co!? zrobią; aby rosły jak najdłużej. Papieros dopalał się bezczelnie kopcąc smużką dymu lecącą prosto w oczy, kiedy odchodziła z dość mocno wstawionym całym swoim światem przywołując dwa całkiem jeszcze nieletnie, krążące wokół nich księżyce. Jeszcze jedna wódka i byłem kolejny raz na dnie kompletnie bez ochoty nawet na najmniejszy odruch i życia znak.

    Mówię, że nic się dziś nie liczy.

   Pragnę dosięgnąć zimnych gwiazd.

     Upadam, jak okruch ciężkich skał,

       któremu stale nadziei brak.

    W miasteczku zjawiła się na zaproszenie notabli operowa diva z towarzyszącą jej trupą akompaniatorów i adoratorów. Wstęp wolny - krzyczały ogłoszenia i miejscowa animatorka kultury, albo raczej małomiasteczkowy kaowiec, co już trącało delikatną szmirą. Wybrałem się jednak z raczej obowiązkowego przymusu, żeby potem nie było, że powieszę psy na czymś, czego nie widziałem i nie doświadczyłem. Sala, o dziwo zapełniła się nawet więcej niż w zaplanowanym nadmiarze i obsługa pośpiesznie dostawiała krzesełka na widowni. Miejsce pośrodku sali, jak planowałem miało zagwarantować kompletny odbiór widowiska, no i stało się. Zza rozjeżdżających się momentami i fałszywych nader często dźwięków elektronicznego instrumentu klawiszowego przedzierał się mocny i przyznam, piękny sopran solistki. Ale w zestawieniu z wyziewami tygodniowego lumpa z dość intensywną nutą czosnku dochodzącymi od strony mojego sąsiada i obrazem usypiającego na widowni koła emerytów spędzonego tam chyba jakimś darmowym giftem do odebrania po koncercie w okolicznym sklepie "Wszystko po 4zł i 5 zł" była, to niestety kolejna porażka. Nie po drodze mi z taką muzyką, ani kulturą w tym wymiarze. Kompletnie nie po drodze. Obiecałem sobie, że w tym przypadku będę stanowczy wobec hipokryzji "bywania" na tego typu spędach, bo ponoć tak wypada i włączę wreszcie swoją asertywność. Półtorej godziny, być może na kilka ciekawych stron z Kałużyńskiego lub Kołakowskiego zyskałbym, gdybym zechciał poleniuchować i nie pokazał się tam z odkrytą gębą. Nie ma to jednak teraz większego znaczenia, gdyż pozostała jeszcze jedna opowieść z igraniem uczuciami w tle i kłamstwem żałosnym, że coś się wybiera i zachowuje wpływ na przebieg czułych dotknięć, które taką samą ranę potrafią zadać, jak ostre sztylety. A wszystko po to, aby zwyczajnie czule kołysanym zasnąć i obudzić się bez lęków następnego dnia rano, wśród zapachu jagód na przykład. Nie pić do dna przeżycia i nie uciekać przed swoim w lustrze odbiciem. Ona jednak jeszcze nie wybrzmiewa właściwie i chyba nadal się pisze, więc poczekam z jej odkryciem.

    Jesteś na drugim brzegu tęczy.

   Kolorami barwisz moje sny

     i czekasz na wyciągnięcie ręki

       czuły gest, pocałunku czar.

    Opowieści te być może są prawdziwe, albo zwykłą fantazją i kłamstwem naszpikowane toną w odmętach mojej wyobraźni. Kto zgadnie niech napisze, wiecie gdzie. Nagrody przewidziane oczywiście zgodnie z regulaminem prześle pocztą. Chyba, że nie, bo też blagierem i plotkarzem jestem, czego niestety mam świadomość i takim przed wami staję.

Adam 'Lański' Polańskiback