back

Co!? peregivaete

    Chyba dla poprawności należałoby użyć tym razem pytania: jak!? Ale z drugiej strony, skoro z dużym prawdopodobieństwem za wszystkich albo wielu przynajmniej, wyraził się jeden z naszych Borusów, że my srajem na jeho, pozostanę przy tradycyjnym Co!?

so 

    Kiedy pojawiłem się na świecie, to w świecie dalekim były takie miejsca, gdzie dziewczyny miały miłość w oczach i kwiaty we włosach, o czym w trzy lata później zaśpiewali i zagrali chłopcy z Led Zeppelin. W świecie, w którym przyszło mi dzielnie peregrivat cokolwiek takiego los mi zgotował albo ludzie, panował wtedy kryzys. Pewnie był już wcześniej lub musiał się pojawić, bo w marcu tamtego roku nasi rodacy wygonili z domów swoich sąsiadów, też jakby nie było swojaków, żeby nam było lepiej, a się jednak zesrało. Nie po raz pierwszy i nie ostatni niestety. Potem rosłem wraz z przekonaniem wpajanym z mównic wielu i tej najwyższej, że wszystko w około rośnie w siłę, aby ludziom żyło się dostatnio, tylko trzeba wysiłku i wspólnego trudu. Tak się widać wszyscy mocno trudzili, naprężali i spinali, że zesrało się tragicznie, bo aż wojennie i to kurcze wtedy, gdy miałem wyjechać na zimowisko do Czechosłowacji, której już nie ma, bo tam też podobnie jak i u nas, się w czasie nieco późniejszym posrało. Kiedy dojrzewałem, kryzys dojrzewał i kraśniał wraz ze mną, a w zielonej rzeczywistości pomieszkując doszedłem do wniosku, że nabrał cech rozpylania gospodarczego, w którymś tam etapie reformy. Byłoby pewnie świetnie i super wyjątkowo, gdyby nie okrągły mebel, przy którym czerwoni, czarni, biali i zieloni, dosłownie wszystkie stany, ale nie my ludkowie, zasiedli i się osrali. Jedni oddawali, a drudzy przyjmowali, jak się za chwilę okazało kryzys wielki, który grubą kreską ciachali na oślep waląc sobie po łbach teczkami. Dla mnie zagrała wtedy rezerwa po raz pierwszy, po której pięć olimpiad minęło do zbliżającej się nieuchronnie kolejnej, definitywnej tym razem. W tak zwanym międzyczasie, kryzys nie dawał za wygraną, siadł sobie skubaniec w okolicy i permanentnie trwał niewzruszony niczym. Za nic mając kolejne plany i reformy, zmiany rządów i nierządnic panów w pasiastych krawatach, nawet wielkiej Unii się nie uląkł, chojrak jeden. Pozazdrościli nam takiego twardziela cwaniacy ze świata i wymyślili ponoć jeden wielki wszechświatowy ale, że zrobiony małymi chińskimi rączkami, żeby było taniej, to się wkrótce wszystko totalnie posrało z kryzysem światowym na czele. Wielki Światowy przestał działać, albo przynajmniej działał jakoś nie tak, bo ściskał nie tam, gdzie trzeba. Nasz natomiast miał się ani dobrze, ani źle. Był tak jak zwykle na swoim miejscu, tuż obok ale nawet nie u sąsiada, bo ten sobie tradycyjnie radził, jedno prosię hodując w garażu na okoliczność jakby Co!? albo ze zwykłego przyzwyczajenia. Do wszystkiego można przywyknąć, ja tam na przykład przyzwyczaiłem się do mojego forda i za nic nie chcę tego niby rupcia wymienić na nowszy model. Kolega mnie odwiedził nie dawno, w piątek trzynastego i zakomunikował, że na wypoczynek z pałatką i śpiworem na trzy tygodnie przyjechał do mnie w góry. Trzynastego marca znaczy się przyjechał i po jednej nocy na moje usilne prośby spędzonej w domu, powędrował sobie z uśmiechem szczerym w stronę wielkich gór zabierając dość skromny ekwipunek i czajniczek wędrowcy. Jak opowiadał, od początku stycznia w domu przestał palić w piecu aby przyzwyczaić się do niższych temperatur i właśnie do tego się przyzwyczaił. Dostałem od niego wiadomość po trzech dniach, że miał niewielki kryzys i jest śnieg ale sam czuje się jak w niebie. Nawet tego Anioła nie opuścił nasz dobroduszny znajomy wlekący się za nami niczym grzech pierworodny. Tak wielką chęć miałem powędrować... Zostałem jednak żeby piosenkę dokończyć, która ślimaczyć się zaczęła nie wiadomo dlaczego i całkiem nagle popołudnia tego, kiedy odstawiłem instrument i usiadłem przed ekranem wystukać z klawiatury adres prywatny, dobrze wszem znany. W uszach i po okolicy wybrzmiewały niesforne nuty, pomiędzy którymi wciąż brakowało jednej dźwięcznej na tyle, żeby złączyła wszystkie razem. Czyżby jednak kryzys tutaj mnie dopadł z zaskoczenia i flanki odkrytej? No i akurat teraz, kiedy piszę dla takiej jednej, która kolor jagód nosi we włosach...

so 

    Nic z tego! Ponieważ jest ze mną, z nami od zawsze, jest ponadczasowy i na pewno nie ma postaci kryzysu wieku średniego, bo przecież nie żyjemy w średniowieczu na szczęście. Zdziadział trochę i nawet można powiedzieć zszarzał albo spowszedniał nam, przez co stał się kompletnie niegroźnym elementem codzienności, takim którego nie przeżywamy, bo szkoda naszego zachodu. Zostawmy kryzys zachodowi, niech się nim trochę udławi, a być może wyrzucą do nas jakiś swoich swojaków, którym nasz grajdołkowy poczciwiec okaże się rajem. Tylko Co!? ja wtedy odpowiem, gdy ktoś do nas napisze: Kak vi peregivaete v raju?

Adam 'Lański' Polańskiback