back

Co!? miałem, a nie mam...

    Miałem już wszystko poukładane, skompletowane i obmyślone. Ze zwykłego kołatania i nerwowego pląsu wydobyłem esencje, którą przemieliłem wraz z sennym marzeniem, po czym zapiekłem z poranną grzanką na koniec dodając szczyptę humoru. Piękny tekst kojący wyobraźnię spokojnym bujaniem w mojej Nibylandii miałem... Jeszcze na chwilę przed usłyszeniem sygnału pierwszych wiadomości.

 Diabli nadali, to poranne wstawanie! Gdybym pospał, albo przynajmniej powylegiwał się do południa, może okrzepłbym na przyjęcie nowych wiadomości. Byłbym bardziej odporny, bo to przecież już prawie połowa dnia minęłaby, a zgodnie z teorią odwrotności nadymania się, gorące wiadomości tracą na swojej niusowości wprost proporcjonalnie tyle, ile czasu upływa od ich pierwszego wyemitowania. Niektórych nie byłoby już wcale, inne dogorywałyby na peryferiach serwisów informacyjnych, a te całkiem mocne (nie trash metalowe, bo to Co!? innego, ale hard corowe na pewno - jak wykładał mi niedawno red. Zdanek), na pewno wyblakłyby zdecydowanie. Stanowczość blaknięcia wiadomości, jest pokrewnym zjawiskiem do odwrotności nadymania się i chyba nikomu bliżej nie trzeba tego wyjaśniać. Mamy, jak mniemam do czynienia ze światłym czytelnikiem i elektoratem, który potrafi wybrać przynajmniej porę wstawania, a jeżeli nie, to z pewnością włączania odsłuchu wiadomości. Zresztą, nie siedzicie przed komputerkami i nie bywacie tu i ówdzie dla przyjemności. Poważne sprawy, o których się tutaj czyta i tam gdzieś dyskutuje, są istotne w skali globalnej i bezpośrednio przekładają się na to; kto, gdzie, czym i kiedy poleci, oraz które krzesło zajmie. Poświęciliśmy temu zagadnieniu całą kilkudniową debatę wyjazdową, w której, w znakomitej większości czytacze moi, wzięliście udział.

40 KM

Nieobecnych oczywiście usprawiedliwiam wnosząc jedynie, że jeżeli chcą się zapisać do opozycji, to proszę bardzo, ale niech nie robią transparentów ze znaków drogowych, przesyłanych następnie pocztą kurierską na adres redakcji, gdyż dostawcy silnie słabowici są i szybko padają pod ciężarem paczek. Natomiast samo aluminium ma dla nas redaktorów kolosalne znaczenie, gdyż w skupie jest na ten metal cały czas dobra cena, Co!? skrupulatnie wykorzystamy zamieniając AlC2H5(OH) z odcieniem żurawinowym dla odmiany. Hmmm... A Dziadek Piotrek chciał z tego zmontować nowy talerz telewizji satelitarnej.

 Ale wracając do sedna, to w ciągu ostatniego tygodnia karmiony byłem medialnymi informacjami o planowanym spotkaniu na najwyższej europejskiej grzędzie i możliwości szczytowania bez granic, gdzie każdy mógłby z każdym, ale nie nasz z innym naszym, chociaż z jednego gatunku są obaj, ponoć. Ponoć sami w to nie wierzą, a wy nie wierzcie politykom i Co!? z tego wychodzi?

Kaczor Donald i siostrzeńcy jego oczywiście.

    Miała być wojna na szczycie, a przynajmniej lekkie mordobicie na salonach i obrzucanie się brukselką, jak to na rautach bywa. Taka zabawa wyższych grzęd, jak kto komu może skoczyć i po samolociku, bo nigdy nie wiadomo, czy leci z nami pilot, podobna do innej hulanki znanej w kręgach skautowych, w dwa krzesła i trzy osoby w tym jedna od parady. Ale która nie wiadomo i los ślepy, albo spryt musi wskazać gapę. Miało wiać kompromitacją, bo grzęda dostojna do błazenady nie jest przyzwyczajona i wymieść na wieki z jej wysokości trefnisia, co to na odpowiednie krzesełko wbić się nie zdoła. Trąby prześmiewców grzmieć miały i sądem ostatecznym grozić, albo trybunałem stanu pomroczności jasnej przynajmniej. Redaktorzy wszelacy, prócz nas rzecz jasna, na ostrym speedzie z redaktorynkami na walium, jechali byle do szczytowania wspólnie dotrwać i dostąpić rozkoszy obcowania z niusem niusów wszelakich, od wieków oczekiwanym. A tu ledwie - salonowiec, pierdnięcie ciche i nieśmiało speszone z małej dupci się wyrwało i poleciało przez eterek w kilka sekund gasnąc w tubie papki poprzetykanej infem o stanie lub rozpuście tej lub innej znanej grzędziary, albo matołka zwykłego. Dwóch ich jest niewątpliwie, a jak jeden gdaczą i wyglądają jednakowo kuglarsko, gdy się na siebie wypinają i do siebie miny strojąc nadymają. Kreskówkowa postać wyłania się z błysków fleszy i oparów własnej paranoi rozdzierającej osobowość frustrata w marynarskiej kapotce. Pierzasty nerwus szamotający się wściekle z powodu kolejnego psikusa swoich siostrzeńców i smażący jajko na własnym czole. Chciałby być kimś innym, rozerwać się na dwoje, a nie może i siada na grzędzie spokojnie i słucha, grzecznego udaje. Siostrzeńcy w kącie sali zawiedzeni siedzą smutni, że Kaczor Donald nie zabił sam siebie i tak spokojnie się uśmiecha, choć kuper nadal w imadle mu ściskają. Mimo, że zabawny był i śmiechu dostarczył, oraz nie kiepsko się postarał, to jednak w efekcie powstał dramat. Oto jednostka się nie liczy, ani nawet społeczeństwo całe, gdy kilku błaznów zabawić się zechce nogi sobie wzajem podkładając. Mam dość tych nowych wieści z bajek, o Bolku i Lolku, prawych i sprawiedliwych, Kaczorze i Donaldzie, nawet gdy są w jednym ciele i kurniku razem, Czerwonym Kapturku pomykającym przez las z flaszeczką, Reksiu udającym bulteriera prawicy, i niezliczonych jeszcze, które ogłupiają i spokojnie tekstu skończyć nie pozwalają.

no co?!

    A był taki przejmujący i tak ciekawą historię opowiadał w treść swą zaplecioną, dopóki go jeszcze rano miałem. Może powróci kiedyś z kolejnym leniwym świtaniem i niechcącym jesiennym wstawaniem. Zmąci spokój i zmusi do napisania, a potem zaszumi w głowie czytelniczki, która przeglądając strony niecierpliwie czasem dąsa się, że nowości nie ma, a jesień przecież taka piękna i natchnienia na pewno nie brakuje, albo zastanowi czytelnika nad sobą samym każąc się pochylić i wspomnieć Co!? się traci pędząc wciąż do przodu.

    Chcielibyście tekścik taki, Co!?

No to nie głosować mi więcej na kreskówkowe postaci!!!

Adam 'Lański' Polańskiback