back

Co!? tam w chmurach...

    ...słychać na twojej wysokości? - Prawie wrzeszczał mi do ucha. Nie jestem głuchy, nie staliśmy na zatłoczonej i gwarnej wielkomiejskiej ulicy, ale na chodniku w bardzo mniejszym mieście, gdzieś na granicy wytrzymałości wyobraźni i absurdu.

 Tutaj zaczyna się szaleństwo, kiedy czas zwalnia do 30 (ilekolwiek to znaczy) na zakrętach w każde bez wyjątku popołudnia i przedpołudnia. Do przyspieszeń dochodzi w godzinach porannego transportu w stronę jedynej szkoły i ostatecznej niczym wyrok - pracy, potem już się nikomu nigdzie nie spieszy. Nawet narkotyczne cuda świata dilowane są niespiesznie wieczorową porą w pół otwartych, albo zamkniętych na niby bramach, samochodach podrasowanych kupionym na pobliskim szrocie spojlerze, lub zdartymi do niemożliwości gładkiej nisko profilowymi oponami na powykrzywianych alusach. Kilka dźwięków dudni od poprzedniego dnia w głowie przepychając się z pragnieniem posiadania kaca, o którego się starałem wklejając siebie w widokówki z okolicy i w profile klas wszelakich walczących za wolność waszą i naszej wsi też, a który nie nadchodzi, którego ciągle brak, jak pieniędzy. Pod pręgierzem znów...
- Że Co!? - skrzywił się.
- Nic takiego. Piosenka mi taka chodzi po głowie.
- Piosenka powiadasz...

 To jego cholerne politowanie i gęba skrzywiona w niby uśmiechu pomieszanym z zatroskaniem w stylu: że też się muszę tak męczyć tą sztuką i życiem. Poddaj mnie najlepiej celowej i planowej eutanazji odcinając od jedzenia, bo przecież wierzysz w te pierdoły, że artysta płodny jest, gdy głodny. Jak mnie poklepie po ramieniu, dam mu w pysk.
- Może wiersz... Pod pręgierzem znów...
- A jak tam twoje wakacje, już po? Bo wiesz, my pojechaliśmy tak na krótko jedynie, ale fajnie było i tanio... No chłopie, mówię ci...

 Spraw, żeby mnie nie poklepał... Błagam... Przecież nie proszę o zbawienie duszy swojej co mam gdzieś, bo i nie wypada o siebie u Ciebie wypłakiwać, ale o niego proszę... Żeby mnie TYLKO nie poklepał. Niech sobie gada i pyta, a potem jeszcze ponarzeka i znów pogada, ale... Proszę, jesteś tam? Bo on tu jest i wyraźnie chce mnie poklepać, tak na pocieszenie i pokrzepienie moje - jego, nie ważne...

 Albo właśnie ważne. Ja mam się świetnie. Jak mogę nie mieć się świetnie, skoro przesadziłeś z moją wrażliwością i poryłeś mi mózg innymi dłutami wyczulając zmysły i zniewalając w ziemskiej postaci? Mam się cholernie świetnie, Co!? widać. Przecież nie o siebie żebrzę, tylko o hamulce dla niego, żeby był sobą i szedł swoją drogą. Stoję sobie spokojnie na chodniku i przyglądam się leniwej ulicy. Tynk odpada nostalgicznie z elewacji kamienic nie tylko jesienią, przez cały rok na okrągło leci gradem brudnych wspomnień po austro-węgierskim imperium, radzieckim imperium... w realiach polskich tylko się sypie, niczym tania ulicznica za wino i papierosa, albo zwyczajnie - za dobre słowo, że będzie lepiej; albo żeby Polska była Polską. Nie czuję tego. w mieście jestem głuchy i tępy. w mieście nie ma rosy na trawnikach łaskoczącej bose stopy i przynoszącej ukojenie. Rosa po świcie jest orzeźwiająca. Ta sama niby, ale już około dziewiątej rano, jest kojąca i smakiem przypomina południową kawę, ciepłą fiestę...
- A co tam u...
- Spoko, żyjemy jakoś... - O jakie, które, kogo - TAM mu chodzi? i Co!?, to go obchodzi?
Powiem, że żyję po swojemu, coś tam tworzę żyjąc dla innych i radośnie brakuje mi czasu, a przystanąłem akurat na chwilę wytchnienia i tworzenia... Nie uwierzy i obrazi się, albo nazwie obraźliwie... Pod pręgierzem znów postawił mnie mój wróg...

 Co!? mi tam. Wygarnę sobie i ulżę swojej martyrologii artysty. Wyleję wszechświat pomyj na biedaczka i odejdę szczęśliwy. Niech poczuje istnienie z innego wymiaru, z krawężnika ulicy, któremu pokłony biją codzienne obrazy i oczy wypalają nasze słabości, i mdlą przywary albo niech go zdepczą pychą nadymane postaci z bajki zwanej życiem. Niech naprawia spłuczki w domowych kiblach, niczym zawory bezpieczeństwa gotowe oddać na ściany zawartość wszystkich cywilizacyjnych kloak. Oby lepił gładzią ściany po lokalnych tektonicznych i małżeńskich trzęsieniach ziemi, które sen spędzają z powiek, bo nie po rozum trzeba tutaj sięgać, a po zrozumienie.
- Cieszę się, że wszystko w porządku. - Nawet nie kłamię uśmiechając się, bo przecież kto, jak kto - ale ja nie powinienem kłamać. Nie teraz i nie przed nim, którego obarczyć chciałem grzechami spostrzegania i przeżywania.

 Nie tylko o niego u Ciebie zrozumienia wypraszam i tolerancji dla naszego szaleństwa odmiennego tak, a równie zaraźliwego. Uchroń mnie przed jego dotykiem zgniłym, niczym Twoją pradawną zarazą, aby nie skalał mnie schematem myślenia i obym też nie zatruł jego domniemanego spokoju w dogorywaniu do wieczności, która mi nigdy nie będzie dana. Spraw, aby mnie nie dotknął... Jesteś tam...?

...Pod pręgierzem znów postawił mnie mój wróg,

Kolejny raz poczułem bruku chłód...

Adam 'Lański' Polańskiback