back

Co!? się zmieniło

    Jest kilka minut po 19.00 w poniedziałkowe popołudnie, kiedy siadam do napisania tego tekstu. Jak zwykle pierwszy pojawił się pomysł na myśl przewodnią i tytuł wywołany tym razem konkluzją wysnutą w pogawędce przez jednego z moich kolegów, którą postaram się spuentować całość.

Jest normalny i kolejny dzień po dość niezwykłym spotkaniu, gdzieś na skraju rzepińskiej puszczy, albo codzienny czas po zwyczajowym, leśnym balangowaniu, jakich wiele za nami i pewnie nie jedno jeszcze przed coraz bardziej szacownymi imprezowiczami. W sumie Co!? by nie napisać, to zjechaliśmy się w dość przyzwoitej ilości, omówiliśmy jakieś sprawy ważne i owo kompletnie bez znaczenia wymieniając się przy tym grzecznościami lub leśnymi docinkami, które w każdych innych okolicznościach uchodziłyby za grubiaństwo, ale nie wśród nas; spożyliśmy tradycyjnie nie jedno i nawet nie trzy, a nadal całkiem sporo i rozjechaliśmy się obierając kursy na swoje galaktyki.

B-klasa

Leśny standard, w którym musiało się sprawdzić staroleśne porzekadło wieszczące, żeby uważać, gdyż cokolwiek robisz leśniku nawet już nie młody, albo gdziekolwiek jesteś, zawsze trafi się jakiś dupek. Najpierw myślałem, że tylko mnie dopadł taki traf, że musiałem wysłuchać lamentu frustrata, który przez kilka lat szkółkowania prawie nie istniał dla mnie i przynajmniej kilku osób z moich bliskich przyjaciół, potem przez kilkanaście lat nie istniał wcale, a po dwudziestu latach, gdy nawet nie byłbym w stanie poznać go na ulicy, wylewał do mnie żale, że pochodzi i nadal mieści się w innym wszechświecie. Jak się potem okazało, inny współbiesiadnik leśny doznał podobnego spotkania z całkiem inną osobą niż mój nieszczęśnik, ale o całkiem zbieżnych problemach, a to daje czytelny znak, że wśród leśnej braci staroleśne przypowieści potęgują się. Musiało ich być dwóch, o zgrozo!
    W tak zwanym międzyczasie spotkaniowym próbowałem zapuścić się w Puszczę i choć odrobinę dotknąć jej tajemnic, odszukać prawie zapomniane ścieżki. Tutaj nic nie było jak zwykle zwyczajowe, czy przewidywalne. Wślizgiwałem się na skraj Matecznika od strony dawnego ogrodu botanicznego, który tlił się ledwie dostrzegalnym blaskiem dawnej świetności pochylonym nad zapuszczonym trawnikiem niczym odrapana tabliczka dendrologiczna. Strzępy zielnych nasadzeń broniły się tylko na przyczółkach z konwaliami, które hardo opierały się zaborczym turzycom i obleśnie gołym piaskowym łachom. Na ścieżce prowadzącej do bramy na piaskową drogę poprawiłem delikatnie czwarty próg z dębowej kłody, który zaledwie jakiś czas temu pieczołowicie osadzałem z dwójką przyjaciół w ramach kolejnej pracy - lekarstwa na leśną nudę.

na stawy

    Bramy już nie było. Wyrwa w ogrodzeniu otwierała się na uprawę, którą sadziliśmy pod gromami rzucanymi w nas, a szczególnie w Redaktora Idziego W., przez nadzorującego prace hodowlane profesora bardzo leśnego, wydzierającego się na wymienionego Red., że nie zostanie leśnikiem, skoro nie chce sadzić lasu. I wykrakał, choć wcale nie niestety. Uprawa natomiast niestety zamieniła się, całkiem nie wiem kiedy, w las trzebieżowy cokolwiek, to teraz znaczy. Droga brukowa na szczęście nie okryła się asfaltowym płaszczem i pozostała taka sama, jak za Niemca, albo nawet jak za kogoś tam. Spalony mostek się odnowił i całkiem odbudował, prawie lśniący i kompletnie nie drżący pozwolił bezpiecznie wejść na rozległe nadilankowskie łąki, a nawet dalej na Grodzisko, do prawdziwego Matecznika, gdzie jednak tym razem nie miałem czasu się zapuścić.

mostek

Wróciłem więc brukiem w poszukiwaniu ścieżki przez młodnik wyrośnięty nagle w drzewostan produkcyjny, która powinna była doprowadzić mnie do stawów. Zamiast ścieżki odnalazłem szeroką drogę oddziałową i skręcając w nią intuicyjnie dalej zmierzałem bez zastanowienia w kierunku kompletnie nierozpoznawalnym, aż do niebieskich przestrzeni zagubionych wśród zieleni, będących dla nas ogromną radością w upalne dni, albo lekkomyślną przygodą zimową porą pośród nocy na ich cienkim lodzie. Chyba w ostatnim okresie czasu stawy przybliżyły się do naszej Leśnej Alma Mater i też na szczęście nie zmieniły się pomimo wyraźnego zapomnienia, które akurat w tym przypadku służy znakomicie.

stawy

Niech sobie falują w swoim własnym rytmie, byle im nie przeszkadzać. Wracając do bruku, spojrzałem jedynie na południe. Chyba nadal nie jestem gotów zajrzeć w miejsca, gdzie burza wygoniła mnie na otwarte przestrzenie spod pozornie bezpiecznych konarów ogromnego dębu i jeszcze dalej w okolicę starodrzewów z bezkresnymi jagodniakami, pośród których gubiłem się słuchając śpiewu drzew i odkrywałem kolejne tajemnice pewnych niebieskich, a może zielonych oczu pięknie oprawionych rzęs cieniem czas spowalniającym.
    Wróciłem więc do ekipy szykującej się do popołudniowego poczęstunku spacerując jeszcze przez chwilę z Redaktorem, którego obecnością trudno byłoby się nie cieszyć zwłaszcza, że brylował w towarzystwie wraz ze śliczną latoroślą. I tak niespodzianie dotarłem do niedzielnego przedpołudnia i pogawędki z człowiekiem, którego jakby na nowo odkrywałem. Okazało się, że nadal pała swoim wielkim marzeniem przejechania się przez jakiekolwiek miasto ciągnikiem Ursus C360 z przyczepą wyładowaną po brzegi parującym gnojem, którego woń kłębiłaby się za nim, a on wystrugany w wywinięte gumiaki, sprany drelich i obowiązkowo beret z antenką lub przynajmniej z powiewającymi tasiemkami, jechałby sobie i jechał radośnie paląc papierosa bez filtra, choć już od dawna nie pali, bo mu gnojstwo szkodziło. Raczył był również zauważyć ruch ogólny i bezzmian nasz szczególny, konkludując mniej więcej tak:
    Lański zauważ, że ludzie się nie zmieniają, albo zmieniają się bardzo niewiele. Kto jaki był już w szkole, taki i po latach pozostał. Ja byłem idiotą, jestem idiotą i pewnie do śmierci pozostanę idiotą. Napijmy się więc, bo przynajmniej tyle porządnie nam w życiu wychodzi.

jedras

    Około 21.00 kończąc tekst zastanowiłem się raz jeszcze nad tymi kilkoma zdaniami i mam osobisty apel:
    Jędras! Pod żadnym pozorem nie zmieniaj się, nigdy! I proszę, zróbmy tę akcję na dwa traktory jadące naprzeciw siebie najszerszą aleją w mieście!

Adam 'Lański' Polański 30-06-2008 r.back