back

Co!? i dlaczego

    Ogień zawsze mnie fascynował i przyciągał swoim ciepłem, magią żywiołu albo nieodgadnioną naturą, którą w każdej chwili mógł dokonać dzieła zniszczenia. Przypuszczam, że działa tak swoją mocą na wielu ludzi, na wędrowców zwłaszcza.

Dalej było w tekście o fajnej przygodzie z ogniem związanej, której doświadczyłem całkiem niedawno, ale nie będzie z przyczyn różnych, a przede wszystkim aby nie wywoływać zbędnych i nie trafionych skojarzeń, które w ostatnim czasie zbyt często moich przyjaciół dotykają. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę zmuszony do autorskiego cenzurowania swoich tekstów, aby chronić osoby mi bliskie, ale cóż skoro taka metoda jest w tym przypadku mniejszym złem, nawet kosztem tego Co!? piszę, o czym, o kim i w jaki sposób, więc niech tak będzie.

 Zawsze można pisać o czymś innym; o lesie zielonym, albo o takich oczach, których się przez całe życie nie zapomina; o duszkach leśnych pląsających zgrabnie wyłącznie dla wtajemniczonych lub mrówkach pracowitych i rubasznych czasem, a docenionych przez wielkiego Wieszcza Adama, wszystko z równie fascynującym zacięciem. Już wkrótce będziemy publikowali na naszych stronach opowieści o Wędrowcy, które pojawiały się w różnych etapach mojego życia. Dojrzewały powoli i ewoluowały szukając odpowiedniego momentu oraz środka wyrazu, by wylać się całkiem nie dawno na ekran komputera. Jednak w tym tekście nadal mnie porywa w stronę ognia i tam, gdzieś wśród jego płomieni krążą puzzle moich myśli. Walczyć z takim przyciąganiem nie warto, zobaczymy zatem, jak się poukładają w dalszej części tekstu. 

 Kolejna noc tamtego lata zaczynała się leniwie. Ogień rozpalony wczesnym wieczorem, albo bardziej, jeszcze późnym popołudniem ogrzewał moje zmęczenie przemieniające się w błogość i wyciszenie. Lubię takie wieczorne leniuchowanie w kręgu przyjaciół przy strzelających i syczących szczapach. Słowa wówczas stają się zbędnym balastem zostawianym poza obszarem tańczącego światła, w blasku którego nareszcie można złociście pomilczeć. Można się wsłuchać w samego siebie i spróbować dotrzeć do zakamarków swoich myśli, prawie na końcówki neuronowych włosów, gdzie czai się czasem strach, albo najskrytsze pragnienia. W taki czas powracają wspomnienia i marzenia zapomniane w pośpiechu lub całkiem nowe układające się w odkrywczą całość. Pojawiła się tego wieczora także muzyka, którą nosiliśmy w sobie od dawna nie wiedząc, jak zagrać poszczególne nuty. Wypełniła przestrzenie między nami i zastąpiła słowa pomiędzy kolejnymi łykami piwa, albo cierpkiej herbaty koniecznie z garnuszka ogrzewanego nad ogniem. Moja gitara odłożona na całe lata świetlne w kąt zapomnienia ponownie trafiła w zastygłe i niezgrabne ręce, którymi próbowałem wydobyć z niej zakurzone bluesy. Zaczynała się kolejna przygoda, albo trwała wiecznie ta sama i tylko powracała z nowa mocą. Gwiazdy zniżały swoje orbity i sunęły tuż nad głowami po czarnym bezkresie, w którym dudniły słowa pieśni o wolności powtarzane w transie odurzenia ogniem. Trzy głosy świdrowały przestrzeń wbijając się we mnie z bolesną dosadnością i wabiły tajemnicą, której się nie spodziewałem. Obrazy z wolna ruszyły przetaczając się przed oczami delikatnie zmrużonymi, a drzewa podniosły suknie liściastych koron robiąc miejsce dla tańczących zjaw z pochodniami zgromadzonych wokół jaskrawych płomieni. Przybywały dawno zapomniane postacie przyjaciół z przeszłości, niespokojni wędrowcy i dumne amazonki zjednoczone tym samym ogniem i pragnieniem odkrywania tego, co sięga za horyzont lub samego siebie. Żadne z nich nigdy nie zatrzymało się w zaciszu przystani podsuwanych im przez los. Omijali ciepłe pierzyny domowych pieleszy nawet w oczekiwaniu na kolejną wiosnę, kryjąc się jedynie pod cieplejszymi kocami, lub pelerynami wyściełanymi futrem. Zawieszone na zdobionych rzemieniach lub kutych szlachetnych łańcuchach symbole Słonecznej Trójki lśniły srebrem na piersiach przybyszów tworzących obszerny krąg ze mną pośrodku i ogniem, do którego zostały przywołane pieśnią nieskończenie długą i niezmienną od wieków, jak ludzkie wędrowanie od świtu do zmierzchu i w blasku księżyca, po bezkresie błękitnej linii styku ziemi i nieba. Trwało cudowne ogniobranie.

 Śniłem o tym długo lub śnię nadal i wędruję w świetnym towarzystwie nawzajem się wspierającym i inspirującym twórczo. A kto nie nadąża - trudno zostaje.

Adam 'Lański' Polańskiback