back

Co!? do kieszeni zagląda

themob

    Ludzie z klasą, nie mylić z tymi z klasy; naszej-klasy, czyli gentlemani, albo po polsku bardziej dżentelmeni, nie rozmawiają o pieniądzach ale do kieszeni zaglądają zwłaszcza swojej na przykład przy okazji zaproszenia panny lub damy na kolację. I żeby nie było; nie będzie o polityce, nie będzie zrzędzenia ani również żadnych momentów.

Żyjąc w kraju pomiędzy Odrą - Wisłą i Bugiem chcąc nie chcąc przyglądam się powszechnemu zaglądaniu do portfeli obywateli przez aparatczyków państwowych i obywateli nawzajem sobie, jeden przez drugiego i trzeciemu zwłaszcza też albo komu innemu przede wszystkim. O ile kontrolowanie obywatelskiego portfela przez skarb państwowy jestem w stanie, z bólem wielkim ale jednak - tolerować, bo cóż począć, gdy podatki są przynależne rodzajowi ludzkiemu tak samo jak toksyczny tlen. Analogia w tym porównaniu nie jest przypadkowa, a wnioski wyciągasz, drogi czytelniku, na własną odpowiedzialność.

 Żyjąc w jakiejkolwiek społeczności musimy się zgodzić na ograniczenie swojej wolności, w tym także finansowej i konieczności płacenia procentowej daniny na wspólne (?) dobra. I fajnie byłoby wszystkim, gdybyśmy składali się po równo, ten zarabiający mniej i ten bardziej zaradny po tyle samo. Ale równości nie ma i nie będzie bez złudzeń, dlatego nie mogę się zgodzić i przeciw temu protestuję, że aby było lepiej (komu i gdzie?) trzeba więcej zabrać operatywniejszemu i przez to bogatszemu. Wkurza mnie ta populistyczna celtycka ballada robinhudowa albo może słowackie janosikowanie ( dla mniej obeznanych czytaczy wyjaśniam, że Janosik, to nie wspaniały i nieodżałowany Marek Perepeczko w duecie z równie świetnym i też już niestety nieżyjącym Boguszem Bilewskim, a Słowak z krwi i kości), więc nie ma mojej zgody dla pomysłu aparatczyka chcącego intensywniej zaglądać w cudzą kieszeń. Jedyne wytłumaczenie takiego mózgowego błysku może leżeć po stronie siły wyższej, gdyż jak wiadomo z katechezy lub czegoś takiego, gdy Pan Bóg chce komuś rozum odebrać znajdzie na to odpowiedni sposób.

 Przypomniało mi to pewną prawdziwą historię z mojego życia. Byłem właśnie zdruzgotany kolejną awarią swojego wiekowego PF126p i oczekiwałem nadejścia na świat kolejnego potomka, gdy dotarła do mnie oferta z miejscowego salonu Fiata. Przeglądałem ceny, analizowałem, dyskutowałem z żonką i pod długich tentegowaniach w głowie pojawił się plan zakupu nowego auta. Mieliśmy niewielkie oszczędności i liczyliśmy się z koniecznością zakupu na raty naszego pierwszego w życiu, jak na razie jedynego, nowiutkiego samochodu. Formalności załatwione zostały migiem przez pracownicę salonu samochodowego, z którą miałem na bieżąco kontakt, gdyż przyszłą mama była w siódmym miesiącu ciąży i jakby ciężkawo już jej było. Nasz wybór padł na kolejnego PF126p Town, który ekonomiczny przecież jest, znam te modele, a i tak w większości sam nim będę jeździł, bo to środek komunikacji do pracy będzie przede wszystkim. A jak w trasę, to rodzice mają większy i się zamienimy, czyli będzie dobrze. Nie podejrzewałem, że już wówczas Stwórca zsyła na mnie karę (za co? - jedynie się domyślam) pomieszania umysłu. Podpisać umowę zakupu auta i ratalną musieliśmy we dwoje, więc wyprawiłem się do miasta powiatowego wraz z toczącą swój brzuch uroczy, mamuśką i naszym kilkuletnim synem kroczącym już jako tako samodzielnie po chodniku. W salonie przywitała nas pani zajmująca się sprawą, która z politowaniem popatrzyła na mnie i resztę przyszłych szczęśliwych posiadaczy malucha mechanicznego i takiego całkiem żywego. Wstąpił nawet bohatersko w nią mój Anioł Stróż buntując się chyba nawet nieco przed Najwyższego zamiarem i wyraził delikatną sugestię jej ustami, że odpowiedniejszy byłby dla nas trochę większy samochodzik. Zaproponowała, albo raczej Anioł zaproponował Fiata Uno, przeliczył szybciutko koszty kredytu korzystając ze służbowego kalkulatora i zgrabnych palców pani ekspedientki. Polecił pod rozwagę, gdyż większe autko kosztowałoby nas jedynie kilkadziesiąt złotych więcej miesięcznie, a wiadomo pakowniejsze i wygodniejsze będzie na pewno. Ja twardo mówię nie, że bierzemy malucha, na co Stróż; proszę bardzo i umowa została podpisana. Odbierając swój wspaniały nabytek już na parkingu przed salonem samochodowym okazało się, że mój ciężarny skarb nie może się zmieścić na przednim siedzeniu, ale to cóż wymontowałem je przekładając na tylną kanapę, gdzie dopiero mogła się usadowić moja połowica. Tak więc, przez dłuższy czas nie mieliśmy i nie użytkowaliśmy w ogóle przedniego fotela. Dla naszej rodziny konstrukcyjnie ten pojazd nie powinien mieć czegoś takiego jak prawy przedni fotel. Rozum mi wróciło po około roku, gdy sprzedałem ten wspaniały, rodzinny automobil i kupiłem sobie w zamian pierwszego lepszego sedana czterodrzwiowego.

 Ale wracając do tematu, to protestuję przede wszystkim przeciwko wścibstwu wzajemnemu i buszowaniu sobie po kieszeniach. Mam dość licytowania się kto ile ma wystrajkować i jakimi metodami, najlepiej kosztem innych. Mam dość chamstwa w służbie zdrowia, która od dawna żadną służbą nie jest, a zwykłym złodziejskim bractwem na czele z funduszem, ZUSem i innym pierdusem. Mam dość bandytyzmu w szkołach tolerowanego lub wręcz nakręcanego przez sfrustrowanych i czasem przypadkowych nauczycieli dewiantów, którzy twierdzą, że uczniowie to jedna wielka banda gówniarzy, a wiadomości z przedmiotu wykładanego w stopniu na pięć posiada jedynie Bóg, oni może na cztery, a uczeń wybitny - co najwyżej na trzy, a którzy chcą zarabiać o połowę więcej niż sklepikarz pilnujący dzień i noc swojego malutkiego rodzinnego biznesu. Nie jestem w stanie pojąć, jak daleko sięgnie hipokryzja tych wszystkich, którzy swoim nieróbstwem i wiecznie roszczeniowym stosunkiem do życia będą rozpylać firmy, w których są zatrudnieni. Dlaczego nikt nie powie górnikom, że przez ich bezsensowny i długoterminowy strajk kopalnia popada w długi i musi upaść, że to oni się do tego przyczynili? Powie się, że to kolejna ekipa lub układ jakiś doprowadził do upadku tego, czy innego przedsiębiorstwa. Mam dość psychopatów w mundurkach zielonych, niebieskich albo sinobladokoperkowych biegających po drogach z lizakami, radarami, wagami i wszystkimi swoimi zabawkami, wyciągających obleśnie brudne łapska po kolejne łapówy, bo im źle płacą i inaczej dorobić nie mogą, a raczej nie potrafią. Co ma na to do powiedzenia straganiarz, który nie trafi w sezonie z towarem? Ma zastrajkować i nie sprzedawać, albo nie szukać innego towaru albo ma zdechnąć z głodu z całą swoją rodziną przez chęć i żądanie otrzymania czegokolwiek od kogokolwiek, bo mu się należy? Cicho zaklnie pod nosem i poukłada swój towar od nowa. Polecam wszystkim wizytę w Co!? Archiwum, gdzie nadal siedzi sobie tekst o rozpylaniu gospodarczym sprzed ponad dwudziestu dwóch lat, który nic nie stracił na aktualności i mógłby być mottem także dzisiejszych czasów.

 Wielu podobnych roszczeń mam dość; słuchania o nich i płacenia na nie. Ja nie skamlę, nie żebram i nie żądam żadnej pomocy, jak wielu zresztą. Kiedy, mi czegoś brakuje zastanawiam się co zrobić aby zarobić lub coś sprzedać, gdy naprawdę brakuje. Żyję sobie spokojnie z karteczką na plecach “NIE PRZESZKADZAĆ”, jak pokorna prośba do tych wszystkich, którzy z urzędu lub ze zwykłej ciekawości podsycanej chciwością chcą mi notorycznie zaglądać do kieszeni i wybierać niby drobne, ale moje drobne.

 Miał wyjść protest tekst, a jeżeli się nie udało, to trudno. Jednak przynajmniej mogę napisać, a nie mówiłem?

 

Adam 'Lański' Polańskiback