back

Co!? gdyby nie być

    Gwiazdy dzisiejszej nocy są naprawdę piękne - zachwycałem się balansując na zewnętrznym parapecie okna poddasza starej kamienicy, w której ostatnio mieszkałem. Z głową zadartą w górę odchylałem się coraz dalej od okna trzymając jedynie lewą ręką klamkę i kołysałem się w rytm lekkich podmuchów wiatru. Jesienne chłody były jeszcze daleko, ale wibrowała nostalgia za już, jak zwykle zbyt szybko minionym latem. W dole ulicą przejechała furgonetka z dostawą do pobliskiej restauracji i znów zapanowała cisza. Wzniosłem ponownie wzrok do odległych zimnych rozbłysków, które kusiły odwieczną tajemnicą starając się nawiązać kontakt z tamtą przeszłością. Bezskutecznie. Moja ludzka ułomność nie pozwalała wzbić się wyżej niż na wysokość podskoku. Przesunąłem się na skraj okna i usiadłem zwieszając nogi poza parapet na wilgotne dachówki. Zapaliłem papierosa i przez chwilę zabawiałem się puszczaniem kółek, które momentalnie rozlatywały się na wietrze. Wydmuchując ostatnie pstryknąłem niedopałkiem w dół obserwując jego lot i upadek zakończony drobnym rozbłyskiem agonii na miejskim bruku.

Dlaczego nie miałbym skoczyć? Podniosę się teraz powoli, bo taką chwilę należy kontemplować i zrobię jeden prosty krok przechylając ciężar ciała do przodu, jak do zwykłego, ziemskiego kroku. Bez zastanowienia zostawię wszystko za sobą, przecież z każdym krokiem tak postępuje, więc ten jeden ziemsko - podniebny krok będzie tylko kolejnym z nich. Chwilowy kaprys z ostatecznymi konsekwencjami dla mojego jestestwa. Zerwać z ułomnością normalności i przeżyć przez ułamek sekundy szaleństwo bezgranicznej wolności.

 Ta noc jest najwłaściwsza do takiego lotu; niebo gwieździste i lekki wietrzyk, oraz szelest liści drzew dostojnie rosnących po przeciwnej stronie ulicy. Żaden ptak nie zauważy mojego upadku o ile takowy się zdarzy, bo skąd pewność w założeniu, że muszę upaść i roztrzaskać się o bruk? Być może to wyłącznie kwestia wiary i wzlecę pomimo wszelkich wskazań przeciwnych. Muszę tylko naprawdę uwierzyć, że polecę dalej niż za linię drzew! 
Muszę skupić się na uwierzeniu, że jestem w stanie wznieść się do jaskrawych punkcików na wieczornym niebie. Dlaczego nie?! To tylko kwestia wiary.

 Nie posiadam żadnych zobowiązań, które mogłyby mnie przyciągnąć do ziemi z niechybnym skutkiem. Ludzie, których poznałem i spotkałem na swojej drodze być może nie zauważą mojej nieobecności, albo zauważą po czasie i na czas krótki, i natychmiast zapełnią kimś innym moje miejsce. Rzeczywistość nie lubi próżni i pustych miejsc, każda nisza musi być zapełniona, bo tracimy poczucie bezpieczeństwa. Pasożyty najlepiej czują się w gromadzie, mają większe szanse na przeżycie w przypadku zagłady.

 Przesadziłem trochę. Nie jestem żadnym pasożytem, ale władcą wszechświata! Krucha galareta opleciona zakończeniami nerwowymi z centralnym układem sterowania tak nietrwałym, że byle niezrozumiałe zjawisko może zakończyć jego sprawne działanie. Pojawia się strach, który paraliżuje, albo doprowadza do szaleństwa i koniec. Pan i władca oddychający tlenem, który w naturze jest produktem ubocznym z fotosyntezy. Jedna krótkotrwała przerwa w dostawie tego składnika i koniec. Końców może być wiele i na najróżniejsze sposoby, a jednym z nich byłby ten krok. Jednak niekoniecznie końcem ostatecznym, to kwestia wiary.

 Obserwowałem lot kolejnego niedopałka, który uderzając o chodnik nie rozbłysł jak poprzedni. A co gdy, to będzie ostateczny koniec, że potem nic nie ma, że dalej nic nie ma? I nikogo? Boję się? Nie, to i tak bez znaczenia. Strach nie ma żadnego znaczenia, to niepewność. Nadal brak wiary! W takim razie nie skoczę. Gdybym skoczył, byłoby to odebrane jako tchórzostwo. Wszyscy opowiadaliby sobie o moich problemach większych i mniejszych, o miłościach minionych, trwających niegrzecznych, o sprawach niezałatwionych lub porzuconych i tropiliby przyczyny udając, albo nie zakłopotanie nad moim postępkiem. Że uciekłem, a nie musiałem.

 Bzdura! Po prostu tak chciałem, ale nikogo to nie będzie interesowało. Taka forma autodestrukcji jest nie do przyjęcia; alkohol, narkotyki lub wojna, to co innego! Zwłaszcza wojna, która zgodnie ze swoją naturą rujnuje i buduje. Nowe porządki i układy, i sojusze trwałe do kolejnej wojenki, po czym następuje dalszy podział łupów, do wyczerpania zapasów.

 Może powinienem zostawić jakiś list, lub testament, wyjaśnienie dlaczego wyszedłem dzisiaj w nocy oknem? To byłoby bez celu. Nikogo tak naprawdę nie interesują motywy tylko sensacja z samego wydarzenia. Zresztą dlaczego zakładam, że nie odlecę tylko upadnę? Ciągły brak wiary, to mój największy problem. Muszę się zmobilizować, nastawić wszystkie myśli i uczucia na jeden cel.

 Uczucia mnie hamują! Muszę się pozbyć tego balastu, to on przyciąga moje myśli do ziemi i na chodnik zrzuci moje ciało z uwięzionym wewnątrz duchem. Ale to nie są moje uczucia, to tamtych wszystkich uczucia mnie ograniczają. I twoje też. Ciepłe i nienawistne bez znaczenia wszystkie są ciężarem, którego z mojej woli się nie pozbędę.

 Moja wolna wola jest w niewoli uczuć. Okropny paradoks zniewolenia, gwaranta wszelkiej wolności. Siedząc na tym parapecie nie czuję się wolny i nie jestem w stanie się wyzwolić. Siła wiary nie wystarczy na lot do gwiazd, oni musieliby też uwierzyć w prawdziwość mojego lotu. Każdy z nich, co do jednego i wyzwolić mnie ze swych uczuć ale nie zapomnieć, a zwłaszcza ty. Pozostaje tylko upadek, a wcześniej niestety zbyt krótki lot. Upadki takie przynajmniej odbywają się wyłącznie z naszej wolnej woli i wbrew wszelkim uczuciom, jakby na złość. Niech tak będzie.

 Powoli wstałem i wysunąłem stopy na krawędź parapetu. Powietrze było przyjemnie chłodne i gwiazdy niezmiennie kuszące. Jeszcze dwa głębokie oddechy ze świeżością jesiennego podmuchu i obraz zaczynał się rozmywać w polu widzenia. Ręce rozpostarłem jak skrzydła wczuwając się w muśnięcia wiatru, trans stawał się coraz głębszy i ...


- Która godzina? - usłyszałem głos z pomieszczenia za sobą.
- Dochodzi jedenasta - odparłem machinalnie zerkając na przegub z zegarkiem, a gwiazdy wróciły na swoje miejsca.

Byłem blisko ale i tak nie miałem w sobie złości, aby nie być.

Adam 'Lański' Polańskiback