back

Co?! z tą kukułką

    Południe zbliżało się leniwie aczkolwiek nieuchronnie i wypadało jak zwykle w porze hejnału z Wieży. Jonasz siedział rozpostarty w głębokim fotelu obitym miękkim pluszem. Z nostalgią przepojoną leniwością wpatrywał się w butelkę piwa trzymaną w ręce. Połowa zawartości kusiła, przymilnie pieniła się i zachęcała do spożycia. Odpływał ponownie w błogi letarg lenistwa, a butelka niebezpiecznie przechylała się grożąc wylaniem złocistego płynu na perski dywan, który wbrew swej nazwie pochodził z Czechosłowacji. Trudno w obecnym czasie o taki dywan, bo z nie wiadomych dla Jonasza przyczyn zniknęły gdzieś w trakcie przemian ustrojowo-gospodarczych perskie dywany z fabryką w Libercu i całą Czechosłowacją. Zreflektował się i zmienił nieco pozycję dostrzegając obraz zawieszony na ścianie, wielobarwny maziaj, w którym jego żona dostrzegała oryginalną grę kolorów jesieni, albo odprężające uniesienie.

Zocha miała wielce specyficzne skojarzenia i nader skrupulatne podejście do porządku, więc Jonasz nie chcąc się narażać, często schodził z drogi przed jej wywodami o sztuce, i w ogóle o życiu. Już dawno zrozumiał, że tak naprawdę bezpieczny był jedynie w swoim fotelu z lekko przymkniętymi powiekami udając ni to zadumę, ni drzemkę.

 Tak i tym razem zastanawiając się niezbyt dogłębnie nad znikaniem różnych różności począwszy od marek pospolitego niegdyś piwa, dywanów nie koniecznie perskich, ale jako takich w ogólności, poprzez państwa; dojść by zdołał do rozważań nad wszechświtem i znikaniem ciał niebieskich, jednak nie aż tak dogłębnie penetrował zasoby swojego umysłu. Nie znajdując odpowiedzi na pytania, których właściwie nie stawiał, wbił wzrok w dostrzeżony na ścianie niewielki niczym mucha punkcik. W miejscu tym natychmiast buchnął blady obłoczek i posypały się drobiny tynkowego pyłu. Jonasz wyprostował się w fotelu i z wielkim ździwieniem mruknął coś pod nosem. Zastanowił się, a było nad czym. Na jego czole dotychczas gładkim jak lustro wody jeziora przy flaucie, niebezpiecznie zaznaczała się zmarszczka. Najpierw ledwie widoczna, a w chwilę kształtująca się w bruzdę, a dalej w poprzeczny rów wysiłku myślowego orający od skroni do skroni lico do tak wielkiego obciążenia nie przyzwyczajone. Zbliżył się do ściany z rozdziawionymi ustami, które zwilżył nerwowym łykiem z butelki i dotknął opuszkami palców miejsca skąd posypał się tynk. Wyczuł niewielkie wgłębienie i delikatne spękania niknące w głębi ściany. Tego się nie spodziewał. Pociągnął solidnego gula analizując całe zdarzenie: relaksacyjna pozycja, leniwy wzrok, po czym chwila nagłej i celowej koncentracji, i ...

 - Cholera, to to ma być? - Mruczał do siebie wracając na fotel. 

 Sadowiąc się w nim szukał ponownie poprzedniego błogiego odprężenia. Trwał tak kilka minut gubiąc w wewnętrznej ciszy natłok niespokojnych myśli i skojarzeń, aż udało się. Wyrównane bicie serca i mózgowe manowce powróciły ustanawiając bezkresny spokój. Wiedział, że pośrodku pokoju, na ławie ustawiony jest okazały, kryształowy wazon z kwiatami. Zwrócił głowę w tamtym kierunku z zamknietymi oczami. Skoncentrował się i powolutku zaczął podnosić powieki kierując wzrok dokładnie w środkową część wazonu. Wbił wzrok w wazon, który natychmiast eksplodował z brzękiem sypiąc wokół miliony drobin. Rozlana woda skapywała na dywan tworząc okazałą żółtą plamę, a jedna z róż po krótkim tańcu na krawędzi ławy, z gracją upadła łamiąc boleśnie karminowy płatek kielicha.

 Jonasz patrzył w zauroczeniu, ale spokojnie na to co się stało. Całą swoją sylwetką i wyrazem twarzy oddawał stan ducha w jakim się znajdował. Natłok uczuć, których nie był w stanie odebrać ani opanować rozrywał go wewnętrznie. Podrapał się w czubek głowy, jakby chciał tym załagodzić swoje uniesienie.

 - No, teraz to dopiero będzie. To się dopiero Zocha ździwi!

 Podszedł bo barku i w odruchu radości nalał sobie porządną setkę, oraz otworzył kolejne piwo, po czym ruszył do sprzątania. Pogwizdując "Białego Misia" pracował ochoczo wspomagając się od czasu do czasu pociągnięciami złcistego płynu wprost z butelki, tak jak lubił najbardziej. Musiał zdążyć przed powrotem żony.

 W kilka minut było posprzątane, dochodziła trzynasta. Odstawiał odkurzacz, kiedy usłaszał dzwonek u drzwi. Otworzył. W progu stała kobieta w średnim wieku, głowę miała przykrytą szydełkowanym beretem, spod którego wymykały się dwa niesforne kosmyki rudo-siwych włosów. Stalowy prochowiec okrywający jej obszerne kształty ociekał deszczem. W obu rękach trzymała wypełnione sprawunkami po brzegi siatki przypominające różnokolorowo paskowane worki z uchami. Były niczym wzory na jej obrazie i może dlatego tak lubiła, to dzieło wątpliwej sztuki.

 Mężczyzna usunął się nieco w bok i przepuścił Zochę zamykając za nią drzwi. Z nieudawanym trudem wysupływała się z przemoknietego płaszcza i z ulgą wsuwała nogi w rozczłapane bambosze. Przygładziła włosy rzucając niechętne spojrzenie w stronę lustra i poniosła wraz siatkami i minę cierpiętnika do kuchni. Jonasz znów podrapał się w czubek głowy i powrócił w milczeniu do swojego królestwa w zagłębieniach fotela. Po chwili do pokoju weszła Zocha, która minęła męża i zatrzymała się przed ławą wpatrując się w pusty blat. Bystrymi, czasem zbyt bystrymi, oczkami zlustrowała okolice ławy i dywan pod nią. Na jej twarzy powoli pojawiał się rumieniec, policzki falowały w synchronizacji z biustem, a brwi zbiegły się ku środkowi pod pofałdowanym wojowniczo czołem powodując przymrużenie i tak niewielkich oczu. Odwróciła się gwałtownie i wciąż nie patrząc na Jonasza pochylona do przodu z rękoma sztywno wiszącymi wzdłuż ciała, szybkim krokiem wróciła do kuchni. Jonasz siedząc w fotelu słyszał dobiegający odgłos otwieranej kuchennej szafki, w której znajdował się kosz na śmieci. Był gotowy, gdy Zocha wpadła do pokoju jak piorun kulisty. Stanęła nad nim podpierając się pod boki i trysnęła swoją martyrologią małżeńską.

 - Ty niemrawy drabie! Ja tyram jak głupia, a ty nic nie potrafisz uszanować! Z ciebie tyle pożytku, co z kaktusa! Jestem na chwilę poza domem, a ty...

 Jonasz już jej nie słuchał. Wiedział jaki ma zakres żółci i fioletu, więc zamknął oczy i wyłączył się. Nie docierały do niego słowa, które utopiłyby niejedno sporej wielkości miasto w samych tylko inwektywach. Odbierał jakby z dalekiej dali, że zaczęła chodzić nerwowo po pokoju krztusząc się swą złością. Wyczuwał jednak, że jej erupcja maleje. Odczekał jeszcze chwilę i jak się spodziewał, usłyszał stęknięcie fotela ustawionego pod przeciwległą ścianą, w który opadła Zocha dysząca resztkami złości i epitetów.
Skierował wtedy głowę ponad oparcie jej fotela w miejsce, gdzie na ścianie był zawieszony dębowy zegar z kukułką. Wiedział dokładnie, w którym miejscu wbity jest gwóźdź utrzymujący zegar. Zocha kilka razy kazała mu wbijać kolejne gwoździe, gdyż nie mogła się zdecydować, w którym miejscu drewniane precjozo ma zawisnąć. Skoncentrował się. Na jego czoło gładkie i czyste wystąpiły drobne kropelki potu. I nagle na całą szerokość otworzył oczy wbijając smugę pofalowanego powietrza w ścianę przy gwoździu...

 Usłyszał, jak kukułka wydała z siebie ostatnie "ku-ku" i zwisła bokiem na spreżynie opierając się dziobkiem o dywan. Zegar leżał z otwartym cyferblatem przy nogach Zochy, której głowa opadła bezwładnie na piersi. Było cicho. Absolutnie cicho, nareszcie.

 Jonasz powolutku poprawił się w fotelu, wyciągnął nogi daleko przed siebie i oparł o blat ławy, czego nigdy przedtem przy Zośce nie odważyłby się zrobić.

 - Taak. - Mruknął do siebie z rozmarzeniem. - Teraz to się dopiero zacznie...

Adam 'Lański' Polańskiback