back

Co?! jeżeli tam nie ma nic

    Jeżeli tam nie ma nic? Nawet nie pustka, jakaś pradawna czerń, chociaż czernią nie może być, bo czerń już coś znaczy, czymś jest. Jest bez wątpienia czernią, która posiada swoją głębię i tajemnicę na pewno jakowąś skrywa, jak to czerń ma w swoich zwyczajach.
    Pustka absolutna bez jakichkolwiek znaczeń, porównań lub skojarzeń, która była na początku zanim zaistnieliśmy, trwa w teraźniejszości i będzie się wlekła w nieskończoność. Nie stworzyła nas, ani niczego innego, bo nie mogła ze swojej nicości niczego wykrzesać, żadnej iskierki nie mówiąc już o jakimkolwiek wielkim wybuchu. Siedzi, nie nie może siedzieć; otacza nas ze wszystkich stron i ogarnia. Przez jej pryzmat nic nie zmieniający widzimy otoczenie skąpane w nicości pustkowia kompletnego pomimo sporego zagracenia. To my siedzimy coraz częściej w samotności swoich małych oaz, w cichości pomieszczeń na uboczu domu przykurczeni i nie zdolni do walki, jak i do samoistnego istnienia. Łapczywie wyławiamy sygnały antenami wycelowanymi w samą czeluść pustki, chłoniemy migające obrazy bulgoczące cicho w kartach graficznych stokrotnie zabezpieczonych przed plugastwem próbującym zniszczyć system. Nasz system. Skrakowany albo całkiem zalegalizowany i tym samym jeszcze bardziej dziurawy i chorobliwie delikatny. Wysyłamy nasze wołanie, kwilenie albo dumne przechwałki, które przelatują prze pustkę nie powodując żadnego poruszenia i zmącenia ciszy. Wszystko ucieka z ekranów zostawiając jedynie nikłe potwierdzenia, gasnące wraz z samooczyszczaniem się historii trwającej zaledwie jeden tydzień. Biedaczka kurczy się do tak niewielkich siedmiodniowych rozmiarów, zapominając o całych wiekach istnienia, mozolnych erach przemian obecnie trwających zaledwie kilka dni. Dłuższe odmierzanie czasu jest dużym nadużyciem. Dekady dniowe, miesiące, kwartały i lata tracą podstawy istnienia, gubią sens odliczania, bo nikt nie chce odliczać.
    Albo gdzieś w biurze ukradkiem podczas przerwy śniadaniowej na służbowym sprzęcie z wypiekami i pocąc się strachliwie sprawdzamy serwery doręczeniowe, społecznościowe i komunikatory wychwytujące nieme zaproszenia sygnalizowane dyskretnym mruganiem paska minimalizacji, albo zachęcającym ikonkowaniem. Bez otwierania ust w absolutnej ciszy składamy zestawy emotikonowe obmawiając szefa, którego sprzęt jest najszybszy w firmie i kiedy my musimy serfować jak po sznurku do celu, on rozwalony za pulpitem leniwie zmienia karty nie siląc się na żadne wyszukane gesty, które i tak ma przypisane programowo, aby łatwiej było nawet ślepemu i bezrękiemu bandycie, takiemu jak on.
    Wysyłamy sobie dobre życzenia i kwiaty animowane, lub uśmiechnięte ciągi znaków przestankowych w dobrej wierze i na szczęście. Życzenia świąteczne załatwiane okólnikiem zajmują tylko chwilę, na nic więcej nie ma czasu w ciągu krótkich siedmiu dni życia tej historii. Musi tak być, bo potrzebujemy obszarów i mocy obliczeniowej do poszukiwania siebie na wiecznie zapchanych serwerach klasowych. Słowa przestały wybrzmiewać, cofnęły się w przeszłość wraz z dobowym układem odmierzania czasu, który zatraciliśmy bezpowrotnie, nawet nie wiadomo kiedy. Muzyka drażni i jest obca, czysty dźwięk wydają jedynie wentylatory. Muzyka może zagłuszyć sygnały o ich niebezpiecznie nierównej pracy, z czasem też przestanie istnieć zgodnie z nieodmiennymi prawami ewolucji i redukcji.
    Świat zaczyna się po wciśnięciu pierwszych klawiszy i wstukaniu hasła dostępowego, dla każdego odmiennego, bo światów jest tak wiele, jak wiele pustyń naszych, na których tkwimy w absolutnej ciszy i pustce wszechogarniającej. Wiersze pisane mózgami dwoma przy wsparciu milionów bajtów algorytmów matematycznych świecą stonowanym blaskiem na zakładkach kolejno odkrywanych. Skąd mam mieć pewność, że ostatnio pisałem z żywą osobą, a nie z maszyną kwarcową i jej mozolnie poukładanym programem, o błyszczącym ekranie bez skaz, ale z nieco już wyświechtaną klawiaturą gubiącą czasami sterowniki? Nie słyszałem żadnego odgłosu, szelestu myśli zamienianej w słowo. Nie widziałem twarzy i oczu, które zdradzić by mogły sztukmistrzynię i prawdziwość jej znaków. Słowa ekranowe wyświetlały się, a ja dopisywałem ciągi literowe dokonując dzieła tworzenia i posyłałem na przemian po kilka wersów, czekając na odzew monitora i kursora pulsującego zachęcająco. Maszyną, która czerpała natchnienie z pustkowia nas otaczającego i pustkowiującego się pomiędzy nami, wlewającego się w nasze dusze, spinającą uesbami umysły w kompatybilną całość. Natchnienie na poemat nieistniejące, bo puste i poemat, który nie mógł nigdy powstać, ani pokazać się poza ekranami sortującymi wydajnymi procesorami litery w ciągi znaczeniowe.
    Jeżeli tam nie ma nic... Skoro podnosząc wzrok dosięgam jedynie pustki, w której w zagraconej pozornie okolicy nie ma niczego poza energią elektryczną chwytaną łapczywie do baterii wyczerpujących się zbyt szybko nawet jak na siedmiodniowy cykl życiowy, to i ja zatracam się w pustce, lub też już mnie nie ma w wymiarze mierzalnym i dostrzegalno - dotykalnym?
    Wiedziałem, że coś w tym jest, jeżeli niczego nie ma, nie było i nie będzie.
    Energia.

Adam 'Lański' Polańskiback