back

Co?! i na co czeka(sz)

    A ty na co czekasz? Widzisz całe to bagno, gnój? Zadałeś sobie tyle trudu, żeby dowiedzieć się kim jesteś i oto okazało się, że jesteś winnym. Głuchą i tępą marionetką pomiataną przez całe rzesze bogów, którym służysz udając, że cię uszczęśliwiają.
    Kalejdoskop wspomnień przeleciał z hukiem lokomotywy. Kto dzisiaj pamięta jak wyglądało urządzenie mechaniczne do ciągnięcia ogromnych wózków po szynach? Biała lokomotywa.
    Kolej wspomnień roztrzaskała szybę warowni. W szczęśliwości swojej i służalczości zapominasz, że odbierają ci duszę, serce, aż staniesz się drewnianą kukłą, chochołem człowieczym szamotanym wiatrem, który nie znaczy nic.
    Dreszcz emocji pobudza pragnienia, obleśne karły wyłażą ze swych nor, by władać zagubionymi masami. Ustami sączą nienawiść, a żółta lawa koszmarnych idei trawi zbiorową świadomość. Jeszcze raz katastrofa mózgu, jak samobójczy strzał w przyszłość dopadła twoje jestestwo, więc zaczynasz lot nadziei w otchłań bez końca.
    Robaczku malutki wpełznij do swej jamki, jeżeli nie chcesz umrzeć zbyt szybko. Obleśna kreaturo czołgaj się i płaszcz do końca plugawego żywota, albo wstań i walcz z podniesionym czołem, stań na twardym gruncie.
    Masa wirująca wokoło budowli z otwartych sześcianów, masa istnień przepadłych i zapomnianych, zadeptanych w koszmarnych snach. Układanka z tysiąca oczu, wirujące przemiany z zieleni w błękit i czerń nocy szeptem rozcinanej dławiącymi zdaniami. Schematy dnia codziennego odziane w więzienne łachmany szarpane zmiennym wiatrem, trzymają się mocno palików wbijanych pomiędzy grządkami, na których wyrasta nienawiść dziedzicznie modyfikowana tysiącletnią historią. Albo spacer ze śmiercią, który może być doznaniem ciekawym lub szczęściem dotąd nieznanym, jak miłość kupiona i wolność mniemana, a jedyny pewnik, to prawo bata.
    Boisz się? To tylko kolorowe motyle ukryły śmierć przyczajoną pod pióropuszem pawim, tutaj wszechwładni bogowie wstępu nie mają. Dobre wino, napij się maleńki. Ono wyleczy twoją nadzieję, tylko pij maleńki. Nie będziesz sam. Odwiedzą cię madonny w krynolinach sunące zwiewnie przez szerokie korytarze przybrane obrazami dawnych mistrzów. Nie zwracaj uwagi na żagiel zasłony okiennej zrywany gwałtownymi podmuchami jesieni, popatrz księżyc wszedł do nas w gościnę całkiem niespodziewanie. Chłód czający się w kącie nerwowo szeleści pożółkłą gazetą, nie pytaj jej o nic, już nie odpowie tak jak lustro lśniące tysiącem twarzy spadłych wraz z liśćmi z gałęzi po odcięciu pętli. Grymas wyłazi zza przyciasnego kołnierzyka, obojętność włada niepodzielnie, godnie i sprawiedliwie.
    Poczekasz na wiatr, który wyrwie pajęcze kraty i poprzylepia tapety do ścian, aż słońce zajrzy w twoje oczy. Nie licz na to. Obejmę cię czulej i zanim zrobimy dwa kroki druga dłoń wyrwie serce twoje i tak martwe od dawna. Być może sklepienie zapłacze granatowymi perłami dla samego gestu i spotęgowania efektu poetyckiego wyrazu.
    Nie będzie wspomnień i nie rozbijesz się o przyszłość, nie podeptasz marnotrawnie teraźniejszości. Mogłeś być, wstać i wyjść z godnością ze sceny pod koniec sztuki. Wiedziałeś, że zaraz zamykają garderobę i nie będzie gdzie odwiesić kostiumu, nikt nie pomoże zetrzeć szminki, miałeś wyjście i drogę wolną, jednak trwałeś mimo braku braw.
    Może i dobrze, poza sceną i tak nikt na ciebie nie czekał. Tutaj przynajmniej byłeś celem drwin, to zawsze coś. Za mało by żyć, za dużo by paść maską w piach, bo ciągły strach, albo plugawa chęć, by jednak trwać pomimo zimna i ran. Samotnie bez światła i z pustką na pełnej sali roześmianej gawiedzi, przecież grasz. Jednak grasz, czy pomimo wszystko grasz? Gdzie są granice, których miałeś nie przekraczać? Aby nie krzyczeć przesuwałeś je, sam nie wiesz w którą stronę pobiegłeś w labiryncie kompromisów. Nie ma stąd wyjścia, nie ma wskazówek. Pozostaje bieg od ściany do ściany, które budowałeś z mozołem i w pocie czoła. Gonitwa nie ma końca, choć blada pani wypuściła za tobą swoje ogary. Się nie poddasz. Nawet lokomotywie tej białej.
    Kto wie gdzie białe jest białe, a czarne - czarnym i nikt tego nie myli i nie miesza?

Adam 'Lański' Polańskiback