back

Co?! na urlopie się działo.

    Z reguły urlopy spędzamy tak, jak pozwalają nam portfele i do nich dostosować musimy nasze wakacyjne widzimisię chyba, że naszej ukochanej wpadł w ręce nowy katalog z wystrojem wnętrz, albo zaraziła się chomikozą i próbuje przygotować nas na wieloletnie zlodowacenie gromadząc ogromniaste zapasy płodów rolnych i sadowniczych, które musimy koniecznie zaprawić w wekach, twistach, butlach i chłodniach, tak jakby zmiotło z rynku absolutnie wszystkich producentów przetworów. Wówczas mamy naprawdę przechlapany urlop, jednak...

Fajne lato - Tato!

    Jeżeli zasobność naszego portfela jest dość spora wybieramy się nad morze i nie nad żadne tam południowe, tylko nad nasze północne morze bałtyckie. Kto w tym roku był na wczasach w naszych nadmorskich lasach doświadczając wszystkich wakacyjnych atrakcji pewnie w dalszej części tekstu z łezką w oku odkryje, że nie był tam sam. Zacznijmy od pogody, która kapryśną bywa ale zawsze znośną jest, już po powrocie do domu w relacjach jakie przekazywane są wszystkim znajomym, którzy z ciepłych mórz powrócili i z nami podczas tradycyjnego kiełbaskowania wymieniają się doświadczeniami. Tam wiadomo, gwarancja błękitu i temperatury przyprawiające o mdłości przy szwankującej klimatyzacji, a u nas luftu z jodem pod dostatkiem i wcale nic się nie przegrzewa, morze zwłaszcza, a nawet chłodziarki pod barem działają jak należy. Rybki wędzone wszelkiej maści i te, które przy sztormie biorą najlepiej zgodnie z zapewnieniami pana sprzedawcy, jak maślana sprzedają się na równi z ciepłymi bułeczkami i kręconymi lodami. Tam na szwedzkich stołach pośrodku pustyni wszystkiego w bród, ale co by nie spróbować i tak zemsta faraona każdego Europejczyka dopadnie w czwartej dobie. Bez pomocy medycznej obyć się nie może, bo brakuje nam jakieś bakterii, lub odporności na nią i cierpi się więc katusze na lazurowych kibelkach. Całą rodziną najczęściej, bo razem zawsze raźniej nawet dla bakterii. U nas ziarenko zwykłej czystej, albo najlepiej wiśniowej mniam, mniam, jest panaceum na podobne dolegliwości, na które raczej nikt nie zwraca większej uwagi, a nawet jeżeli zwraca, to sporadycznie i to na pewno nie po czystej, tylko po sałatce. Atrakcje motorowe mamy jak najbardziej na miejscu i czasie, quady u nas napędzane, izwienitie tawariszcze z Ligi za wyrażenie, nogami na pedałach. Co to za atrakcja śmigać motorowym belfegorem, gdy się na ropie leży, a ekologię ma się za nic. U nas ekologicznie i ekonomicznie, wehikuły z ramy starego łóżka polowego i siedzonka stadionowego są produkowane, wszystko ewidentnie z recyklingu i jeszcze nie zatruwa niczym chyba, że wypierdem wymskniętym niechcąco podczas, nu kak by skazat', pedałowania intensywnego. Cena za użycie ekologicznego quada znacznie większa niż arabskiego wielbłąda razem z motorowym czterokołowcem wziętego, bo na ekologii nie ma co oszczędzać.
Chyba wszyscy się z tym zgadzamy?

...ciepło. Nie?!...

    W dalszej analizie musi pojawić się miejscowa fauna i flora. Poza camelami i kozami żywicielkami w cieplejszym klimacie, to jeszcze tylko muchy i wspomniana flora bakteryjna, a wszystko przyprawiające raczej o mdłości niż dreszcz emocji taki, jak u nas stadko dzików szarżujące przez obozowisko, albo całkiem spokojnie spacerujące miejskimi alejkami jako atrakcja turystyczna. I nasze komary, które przypominają dotkliwie o tym, że mimo wszystko żyjemy na ich terenie i stole, na którym jesteśmy daniem głównym. Nocne życie kwitnie mniej więcej wszędzie tak samo, kilka głębszych ziarenek i albo do ziemi, albo jednak na lazurową muszlę lub w niebezpieczne krzaki, w których czaić się może wspomniany dzik z rodziną na wieczornym popasie, a może tylko kilka miliardów cholernie wygłodniałych komarów. Wyzwanie dla prawdziwych twardzieli, nie tam żadne exclusive. I jeszcze miejscowy didżej, który artystą jest przecież i muzę zapuszcza wybiórczo z czadem, i żadnych przypałów nie toleruje, i hołotę obozową żegna szybko i ozięble, bo buda, w której gra jego jest i tyle. Za żadnego dolara zdania nie zmieni, taki jest twardy jak ciepłolubny wychudzony osioł, stąd we faunie krajowej się znalazł.

Atrakcje turystyczno-faunistyczne Międzywodzia

    Nie można pominąć ważnego aspektu wczasowych wypraw, który z rodzinnymi kłopotami wiązać się może, albo z rajem przynajmniej chwilowym, jakiego w cieplejszym klimacie na próżno szukać chyba, że wśród gromady swoich na pilnie strzeżonej plaży zebranych i odgrodzonych od reszty tamtejszego świata ukrytego pod szczelnym czadorem, bo jeżeli cokolwiek zza niego widać, to wyłącznie mocno umalowane smutne oczy. Na naszych piaskach oko i nie tylko się nacieszy widokami zachodów i wschodów jak się poszczęści niczym nie skrępowanych i otwartych na nowe spotkania z szumem fal zagłuszającym niepotrzebne rozmowy, bo przecież nie jest to konferencja prasowa, ani wykład nudny, a sztuka wspólnego, jak świetliki z gołymi puniami latania.

łot a bjutiful wju...

    Podsumowanie wypada korzystnie w przewidywany sposób dla krajowych atrakcji i byłyby one bezkonkurencyjne, gdyby nie ogólna cena jaką musimy zapłacić za taką moc wrażeń, a czasem nawet ekstremalnych doznań. Każda wyprawa czteroosobowej rodziny do bliskowschodniego kurortu wychodzi ekonomicznie taniej niż tułaczka po polskich drogach, na których zawieszenie mojego pojazdu już na początku wakacyjnej wyprawy utraciło swoje właściwości gwarantujące bezpieczną jazdę, a pobyt w nadbałtyckiej podrzędnej mieścinie wydrenował konto skuteczniej od rajdu po wszystkich katakumbach Doliny Królów w Egipcie. Jednak mimo tego nad Nil się nie wybieram, bo tylko tutaj można przez zmrużone oczy siebie oglądać w blasku tonącej czerwieni i obserwować uśmiech nieznaczny, który ukrywa tajemnicę między słowami i gestami zapędzonymi niczym niesforny kosmyk tańczący z morskim wiatrem na twarzy - plaży, na której w klepsydrach z dłoni piasek cedząc liczy się ziarna lat świetlnych między sercami, bo zmrużone oczy od siebie po zachodzie odwrócić trzeba i w gwiazdy spojrzeć, na niebieskie kołysanie.

Hmm... I Co!?...

Adam 'Lański' Polańskiback