back

Co!? w czerwcu wibruje.

    Całkiem nie tak dawno temu porównywaliśmy swoje walory podczas obowiązkowych czwartkowych kąpieli w łaźniach internackich, nieco później moc drzemiącą w nas, a potem, jakby wczoraj zaledwie, spoglądaliśmy jak rosną kolejne brzuchy naszych żon i wciąż te same nasze osobiste mięśnie, ponoć piwne. Obecnie gramy w kule dyskutując, albo żartując rubasznie i budzimy tym szczery uśmiech naszych pociech chętnie przyłączających się do wspólnej zabawy. Kto przypuszcza, że dalej będzie o przemijaniu niech spada!

rezerwat


    Być może jest jakąś prawidłowością, że dopiero w pewnym okresie życia po uzyskaniu niby statusu społecznego stać nas na spełnianie swoich marzeń, ale dlaczego jednak tak późno. Optymistycznie - lepiej późno niż wcale. Najlepiej, aby konsekwentnie realizować swoje marzenia nawet te czasem bardzo zdawałoby się nierealne. Wszyscy borykamy się z naszą swojskością i kiepską nadal jakością życia. Zdobyte wykształcenie sarkastycznie klasyfikuje nas na spalonych pozycjach wykształciuchów, a marność pensji leśno podobnych stoi z nami w ogonkach klientów przed kasami zapomogowo - pożyczkowymi. Taka polska klasa średnia nijaka z pozoru, jak cały kraj też pod nijakością się ukrywający. Nigdy nie byliśmy ruscy, niemieccy, czy francuscy. Amerykany z nas też żadne nie będą, bo my są sami swoi od serca i do serca. Do rany przyłóż, albo na zabój idź za przyjacielem, bratem, a najlepiej za sprawę naszą lub jakąś tam, byle ważną dla kogoś, dla nas niekoniecznie. Rastamanie i inni karatecy też się jakoś nie zaaklimatyzowali na naszym gruncie, chowani gdzieś w szklarniach ciepłych klimatyzowanych studiów nagraniowych i salach gimnastycznych podobnych do poznańskiej Areny zaschli w bezsłuchu i ruchu bez też. Punkowcy przez lata tak się zbratali z policją, że obecnie chyba co drugi służy w jej szeregach, bo pełno na ulicach młodocianych niebieskich całkiem łysych, albo z wydatnym czubem na głowie i kompletnym fiołem w głowie. Jaki kraj, taka w nim od ludu pochodząca władza i jej organ porządkowy, oraz inne filary na kaczych łapach. Niestety.
    Jednak, gdy zajrzymy pod ściołę do samego dna drzewostanu, tam gdzie edafon powinien piszczeć, oczom naszym ukarzą się obrazy i przedstawienia niezwykłe, usłyszymy prawdziwe serca bicie. Na skraju lasu przy drewnianej wiacie i pod wielkim dachem nieba bębniarz rozpoczyna swoje tremolo po skończonej dniówce przy rozładunku pustaków. Dudni werbel, do którego dołączył gitarzysta dorabiający w tartaku i basista na leśnym etacie. Zaśpiewał saksofon dotychczas tęsknie zawodzący na frankfurckim moście. Są i następni; kolejny perkusista spieszący, by dokończyć frazę nim wyruszy zagrać na weselu biedronki i trzmiela, zmienia go wyciszony wojownik drżący o swoje gary, gdyż nie spłacone są jeszcze całkiem, a z nim ciepłe brzmienie gitary, która ponoć nie lubi bluesa i basista, strugający harmonijne dźwięki i piękne gitarki po godzinach. Jest i wokal życiem zdarty, który o przyjaźni pamięta, że to rzecz święta. Jest ich tam nadal wielu, żyjących w cieniu wielkiej sosny ogórkiem kiszonym i domowym smalcem pokrzepionych, oczy ich błyszczące i nadal pełne marzeń, włosy rozwiane, choć już mocno siwiejące. Nigdzie nie biegną, bo ścigać nigdy się nie chcieli, radosne duchy lasu i jakby z innej epoki, znikają tuż przed świtem w ciepłych kokonach do kolejnego wieczora. Za dnia czasem tylko słychać ciche szepty zbyt wcześnie przebudzonych, którzy losu swego nieświadomi pod prysznicem próbują odzyskać formę Micha Uniwersum i młodzieży głosy szczebiotliwe, dobrotliwie przez starszych traktowane. I znów późnym popołudniem muzyka zaczyna rozbrzmiewać, budząc cienie ostatecznie. Brzuchaty regałowiec i łysiejący blusmen ściskają się z chudym pankowcem, który o mało co nie przybił się swoim pasem do oparcia ławki. Fanki jak zawsze żywiołowe i niezawodne czujnym okiem doglądają pociech. Wszystko pod kontrolą leśnego doktora kulomiota i przed oczami poety, który w sandałach rozczłapanych życiową wędrówką zajrzał w matecznik po raz kolejny, aby wibrować w takich rytmach ze swoimi i wśród swoich starających się razem z całych sił LEŚNĄ MOC UWOLNIĆ.

Jedays 2007 ID


    Całkiem nie tak dawno temu izolowano się przed nami, nieco później moc drzemiąca w nas budziła strach, a potem, jakby wczoraj zaledwie, zamknięto nas w rezerwacie pod czujną ochroną kruchych tak i delikatnych, ulotnych i dziwnych. Obecnie gramy nadal i dalej będziemy pozytywne wibry wysyłać w kosmos daleki, choć głos coraz cichszy nasz jest niestety, ale pod ochroną. Kto przypuszcza, że było o przemijaniu niech spada!
    I jeszcze odrobina prywaty, a Co!?

lans-ki


słowa, słowa - sława
życie, życie - żebrak

przemija wszystko
pozostają wspomnienia
i słowa poety
w kamieniu i sercu
wyryte

słowa, słowa - sława
życie, życie - żebrak
światła, światła - ŚWIECA

Timon S


    Mirek - Timon S., wiersz przede wszystkim dla Ciebie, ale i dla pozostałych przyjaciół. W podzięce za Mury, które były dla mnie wielkim wzruszeniem.

    Gdyby ktoś bardzo dopytywał, dziękować, dziękować, to nie był żaden sen.

 

 

 

11 czerwca 2007r. Adam 'Lański' Polański back