back

Co!? w maju się świętuje.

    W maju, jak w gaju - powiada stare przysłowie, ale o jaki gaj chodzi obecnie? Odpowiedzi na tak zasadnicze pytanie poszukuje wielu z różnym skutkiem, nieraz całkiem nietrafione efekty osiągając, albo wręcz opłakane i żałosne teorie tworząc nie przebierając takie, jak poniżej zamieszczona. Mniej więcej.

Od jakiegoś czasu, dość sporego - tak z metr pięćdziesiąt, maj zaczyna się długim weekendem, który ewoluował ze święta ludzi pracy, które następnie przekształciło się w naszej socjalistycznej przeszłości w święto władzy nad ludźmi pracy, aby ostatecznie stać się zwyczajnym świętem 1-go Maja łagodnie przechodzącym w święto barw narodowych, czy czegoś takiego i dalej wskakującym w święto Konstytucji 3-go Maja, bo takowego dnia niejakiego S. Poniatowskiego na rękach po Warszawie obnoszono z papierem znaczenia światowego. Znamienity to był Król, bo w czwartki wyżerki w swoich ogrodach organizował i artystom pomagał, nie to co potem się działo za Rusa, Prusa i Austriaka; Niemca i wreszcie Sowieta przez długie lata, z przerwą krótką w międzyczasie na Marszałka rządy. Wieść historyczna niesie, że wspomniany S.P. współpracownikiem był zarejestrowanym, którego prowadzącym była oficerzyca Caryca K., ale kiedy pogłębienia współpracy zażądała nasz S.P. odmówił, bo szpetnej i starej miał serdecznie dość. Pochopną tak decyzją naraził siebie i Ojczyznę na gniew srogi obcego wywiadu, w efekcie na rozbiory niestety. Patrząc z przyszłości na tamte wydarzenia, pozwolę sobie zasugerować, że S.P. mógłby się jednak bardziej postarać, starą może jeszcze tylko kilka razy zaspokoić powstrzymując słuszne obrzydzenie, tym samym, jako nasz Rex dzielnie w polu stawając. Któż wie, jak koło losu potoczyłoby się wówczas?

Zauważyć również należy, że maj zaczyna się niekonsekwentnie i chronologicznie nie bardzo. Ale trudno tak wypadło jakoś dziejowo, że Konstytucja jest trzecia, a była pierwsza, pierwszy był drugi i jest pierwszym, a drugiego wsadzono na drugiego na doczepkę i odczepkę dla pracodawców, gdyż pomiędzy pierwszym, a trzecim i tak nikt nie pracował. Co siedem lat mniej więcej, w okolicy świąt majowych pojawiają się soboty i niedziele, czyli święta te wypadają pośrodku tygodnia, a dzięki nieustającym przemianom nadaje się im nazwę długiego weekendu. Najdłuższego we Wspólnej Europie. I w tym jesteśmy naprawdę mocni, a nawet fest.

Poza tym maj jest miesiącem pierwszych komunii, więc to istny festiwal świąt i mody. Wesel tylko mało, bo ponoć majowe, to jakieś niezbyt udane albo niezgodne. Taki przesąd, a może uświęcona tradycją prawda dziejowa. Trudno jest ustalić stan faktyczny, gdyż dla potrzeb swoich badań poszukiwałem z nijakim niestety skutkiem majowej pary małżeńskiej, którą przepytałbym o związek. Dla obiektywizmu potrzebowałem przynajmniej kilku takich parzących się jednostek badawczych, o znalezieniu których nawet nie marzyłem, znając siłę zabobonu. Nie odwołam się więc do żadnych pustych teorii uważając, że jedynie empiryczne badanie jest w stanie dać odpowiedź na pytanie dlaczego w maju się nie weseli, a się świętuje?

Maj, to również czas festynów i majówek na parkowych trawnikach dokładnie usłanych psimi kupkami, zwanych dalej łonem natury, oraz okres pierwszych wzmożonych ogrodowych sianokosów. Podczas wspomnianych imprez rekreacyjnych dochodzi do integracji różnych środowisk. Zdarzy się, że prawy usiądzie na kocyku obok sprawiedliwego, albo wykształciuch podzieli się wiedzą z robotnikiem na temat popijanej wspólnie wody mineralnej, gdyż spożywanie alkoholu w miejscach publicznych jest zabronione na mocy Ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi z dnia 26 października 1982 roku. Zacieśniane są więzy międzyludzkie mające swoje początki we wczesnej wiośnie, które często przechodzą w maju z fazy westchnień w czas sapnięć, wiążąc single w stałe związki zawierane w następnych miesiącach, częstokroć z wymuszonym pośpiechem, bo suknie z dnia na dzień stają się bardzo wąskie. Otaczają nas zapachy kwitnących bzów i smażonej na przenośnych balkonowych rusztach kiełbasy. Wyczuwalna jest woń kasztanów, które wyznaczają porę matur. I tutaj wspominam mojego przyjaciela, z którym spacerowałem kilka dni temu krakowskimi plantami, a on przez pół dnia głowił się dlaczego większość młodzieży mimo upału ciśnie się w ciemnych garniturach, i małych czarnych, zamiast sztachnąć się zapachami. Chociaż w Krakowie zaciągnąć powietrze tak bezpośrednio w nozdrza... Zbyt ekstremalne doznanie, jednak czegóż nie robi się w maju.

Właśnie, raczej nie pracuje się w maju, bo rozochoceni wolnymi dniami, zaczynamy kombinować, jak by sobie jeszcze dalej pofolgować. Z pomocą i bazą pomysłów zazwyczaj przychodzą związki zawodowe najpierw uprzedzając w formie pogotowia strajkowego o planowanym urlopie pracowniczym dla umęczonej załogi, by po kilku dniach ogłosić strajk. I zaczyna się feria imprez strajkowych z atrakcjami w postaci wycieczek do stolicy, marszów poparcia, spotkań z przedstawicielami wszelkich władz, na hardkorowym strajku głodowym kończąc dla prawdziwych twardzieli, bo i władza nie ustępuje. Niby dlaczego mieliby łatwo ustępować, albo to im źle na tych wycieczkach i podróżach służbowych, za które społecznie płacimy. Do kolejnych grup zawodowych przyłączają się następne i tak sobie stoimy - leżymy przez miesiąc, oby tylko dotrwać do lata, bo wówczas wiadomo: wakacje.

Maszerując przez maj, bo to jest także miesiąc marszowy zaczynający się od pochodów, obecnie parad równości robotniczej, wyznaniowej, seksualnej i wszechpolskiej, dotarłem ze zdziwieniem do dnia dziecka, w przeddzień którego padły podejrzenia na niebieskiego Teletubisia i jego czerwoną torebkę. Nie byli bezpieczni moi dziecięcy bohaterowie rysowani w nieświadomości twórczej tego, co też doszukają się w nich przyszłe pokolenia władzodzierżców w większości wychowanych na tychże kreskówkach zresztą. Z niepokojem myślę o losie Reksia, Colargola, Misia Uszatka, a zwłaszcza Żwirka i Muchomorka, którym zawdzięczam najwspanialsze sny po dziesięciominutowych dobranockach. Podziwiałem ich przygody z rusałkami, albo motylem, czy ognikiem, starając się samodzielnie dorysowywać dalsze losy na kartkach papieru śniadaniowego, bo bloki rysunkowe były ściśle reglamentowane. Podziwiałem kreskę grafików i animację, zastanawiając się, czy domek sympatycznych skrzatów był rysowany, czy była to wycinanka. Oglądałem bajkę za bajką dorastając w nieświadomości wielkiego niebezpieczeństwa czyhającego na mój prawidłowy rozwój i mogącego w każdej chwili złamać kręgosłup dorastającego, zdrowego członka społeczeństwa. Jakoś jednak uchowałem się, chyba...

Pozostali na polu chwały Bolek i Lolek - prawi i sprawiedliwi - na szczęście.

Czyżby w maju jak w gay-u - głosiło nowe przysłowie.

Bolo i Lolo

Okładka książki wydanej przez:
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
© Władysław Nehrebecki, Alfred Ledwig, Leszek Lorek
Ilustracje: Marzena Nehrebecka Tekst: Marta Berowska

Adam 'Lański' Polański back