back

Co!? nam się przydarza.

    Czasami dotykają nas różne historie, które w rozpędzie pomijamy i biegniemy dalej, a niekiedy nad którąś z nich chwilę się zastanowimy. Moja opowieść ma swój początek kilka lat temu, gdy pracowałem w spokojnym biurze prowincjonalnego urzędu.

Była jeszcze sroga zima, jak dobrze pamiętam kończył się dopiero mroźny styczeń, gdy do drzwi urzędu, w którym pełniłem funkcję referenta zapukał osobliwy petent. Nie miał żadnej sprawy urzędowej do załatwienia, ale dopytywał o mnie chcąc się koniecznie ze mną rozmówić. Wezwano mnie do poczekalni, gdzie ujrzałem mężczyznę w zaniedbanym ubraniu i wczorajszym stanie ducha. Znałem go jedynie z widzenia, z racji zamieszkiwania w jednym niewielkim miasteczku i nie miałem pojęcia jaką sprawę może mieć do mnie. Przywitawszy się dosyć chłodno spytałem o powód tej wizyty.
- Poratuj sąsiedzie - zaczął. - Mam ciężkie dni...
Musiałem mimowolnie zrobić mocno zdziwioną minę, bo wypalił bez ogródek.
- Za kilka dni muszę się stawić do kryminału i skończyła się kasa. Poratuj kilkoma złotówkami.
Na chwilę straciłem rezon. Nie znam prawie wcale faceta, tyle co z ulicy, nawet nie mówimy sobie dzień dobry, ani cześć, a on przychodzi i prosi mnie o pieniądze. I jeszcze zwykły pijak z niego, co wyczuwało się nawet z dalszej odległości.
- Nie znam ciebie człowieku i ... - próbowałem jakoś zacząć, ale przerwał mi zdecydowanie.
- Jak to nie znasz, sąsiad?
- Nie jesteśmy żadnymi sąsiadami - protestowałem.
- O, tam teraz nie jesteśmy sąsiadami, albo jesteśmy. Pożycz parę groszy, bo idę do tego kryminału... Wiesz jak jest...
- Nie wiem kompletnie jak jest i jak może być. Nie mamy o czym rozmawiać, zwłaszcza o żadnej pożyczce, czy darowaniu pieniędzy. - irytowałem się już solidnie.
- Sąsiad! - co on tym sąsiadem, do cholery.
- To może kupisz mojego psa?

Dopiero wówczas zauważyłem niewielkiego kundelka siedzącego spokojnie nieco z tyłu przy nogach mojego niby sąsiada. Szara psinka spoglądała potulnie na swojego pana, który pochylił się aby ją podnieść na ręce. Przystawił mi niemal pod nos kudłatego zwierzaka zachwalając, że jest wyjątkowo czysty i miły dla ludzi, że na pewno szybko się do mnie przyzwyczai. Nie chciałem tego słuchać i wycedziłem oschle:
- Nie interesuje mnie kupno psa, ani tym bardziej udzielenie panu jakiejkolwiek pożyczki. Nasza rozmowa skończona. Do widzenia.

Odszedłem starając się nie słyszeć dalszych namów do kupna psa, którego cena gwałtownie malała z każdym moim krokiem, chyba ku uciesze samego zwierzaka.

Zajęty swoimi normalnymi obowiązkami zapominałem o rozmowie, a wracając do domu nawet o tym spotkaniu nie wspomniałem. Po obiedzie zasiadłem w głębokim fotelu z ulubionym magazynem w dłoni mając zamiar ucięcia sobie krótkiej drzemki, która jednak nie dana mi była tego popołudnia. Moje pociechy zaraz po posiłku zbiegły na parter naszego domu z wizytą do dziadków, skąd przybiegły po krótkiej chwili z głośnym wołaniem, które przekreśliło nadzieje na mój wypoczynek.
- Tato, chodź szybko! - szczebiotał Młodszy.
- Babcia kąpie psa! - przekrzykiwał się Starszy.
- Jakiego psa? - próbowałem opanować sytuację.
- Dinusia! - wrzasnęli obaj i zbiegli schodami do mieszkania dziadków.
- Co tutaj się dzieje? - mruczałem pod nosem człapiąc za dzieciakami, których śmiech dobiegał z dolnej łazienki.

W niewielkim pomieszczeniu przy kabinie prysznicowej tłoczyli się wszyscy domownicy co jakiś czas wybuchając gromkim śmiechem.
- Mają psa! - ze śmiechem zawołała do mnie żona, która powstrzymywała naszego młodszego przed wejściem do brodzika, gdzie stała ociekająca wodą niewielka przyczyna wszystkich radości.
- Dinusia. - dodała rzeczowo Babcia wyciągając niewielką szaro-czarną psinę spod prysznica i szybko owinęła w ręcznik.
- To będzie Dziadka piesek - dokończyła.

Mój ojciec stojący obok tylko uśmiechnął się pod wąsem, dzieci natomiast były wniebowzięte. Przeszliśmy do pokoju, gdzie z ręcznikowego zawiniątka niesionego ostrożnie przez moją mamę na kanapę wyskoczył piesek, który otrzepał się i zaczął wycierać po swojemu w włochatą narzutę. Wszyscy parskali śmiechem, dzieci piszczały, a ja rozpoznawałem w zwierzątku tę samą psinę, która towarzyszyła mojemu niby sąsiadowi podczas przedpołudniowych odwiedzin w biurze.
- Wiesz kogo to piesek? - ojciec uprzedził wszystkie moje pytania.
- Chyba tak... - tu wymieniłem nazwisko mojego biurowego gościa.
- Wyobraź sobie, że przyszedł do nas dzisiaj i ... - nie wytrzymałem i przerwałem mamie na samym początku jej wypowiedzi.
- I powiedział, że idzie do więzienia i nie ma z kim zostawić swojego psa.
- Tak, skąd wiesz? - Babcia była naprawdę zaskoczona.
- Bo i mnie w pracy odwiedził.

Dom zatrząsł się od śmiechu, czego kompletnie nie chwytałem.
- Przecież facet ma dom, jakąś rodzinę i dziecko, które może rozpaczać po swoim czworonogu. - zauważyłem z nie ukrywaną dezaprobatą.
- Jaki dom? - bagatelizowała Babcia. - Przecież on przez cały czas włóczył się po mieście z tym pieskiem, nikt po nim nie będzie tęsknił.
- Nie wiem... - nadal marudziłem.
- Zapewniał, że piesek jest wyłącznie jego własnością, a w domu nie chciał go nikomu zostawić, bo jak mówił, tam nikt się nim nie zajmie. - próbował rozwiać moje wątpliwości ojciec.
- I ty mu uwierzyłeś?
- Zapłaciłem. - wzruszył ramionami dając tym do zrozumienia, że dyskusja zakończona.
- Taki fajny piesek. - odezwała się mama głaszcząc stworka, który tulił się do jej kolan.
- Jak przyjdzie tutaj ktoś z awanturą o tego psiaka, to żeby nie było, że nie ostrzegałem. - chciałem mieć do powiedzenia ostatnie słowo.
- Jak zawsze czarnowidz. - przebiła mnie mama.

I tak psiaczek pozostał w naszym domu na dalsze lata. Przyznać muszę, że spisywał się bardzo dzielnie i był faktycznie wyjątkowo grzecznym psiakiem. Nigdy nie nabrudził w mieszkaniu, nie zniszczył żadnych sprzętów. Był pupilem dziadka, którego nie odstępował ani na krok. Jedynie w nocy Dinuś szukał sobie oddzielnego legowiska i najchętniej zasypiał w sąsiednim do sypialni rodziców wolnym pokoju, oczywiście na kanapie. Poza tym miał wyjątkową cechę, raczej dziwną dla psowatych - nie lubił podwórka i spacerów. Wychodził wyłącznie kiedy musiał i zaraz szybko wracał na swój ulubiony fotel albo kanapę. I jeszcze jedno, służył jako dodatkowy dzwonek drzwiowy, przy czym rozróżniał dźwięk dzwonka zainstalowanego u drzwi głównych, od tego od ogrodowych.

Lata mijały i w domu pojawiła się sunia Misia, która od początku była wybranką naszego Młodszego, z przeznaczeniem raczej do pilnowania i do budy, ale jednak tolerowana w domu na pokojach, gdzie spędzała niejednokrotnie długie godziny na igraszkach z dzieciakami. Oba stworzenia zazwyczaj nie wchodziły sobie w drogę, miały jakiś swój podział terytorialny i przestrzegały swoich psich zasad. Gdy Misia była szczeniaczką i próbowała wciągnąć Dinusia w swoje zabawy, ten ostentacyjnie uciekał do domu nie chcąc w żadnym wypadku wychodzić na podwórko. Z wiekiem sunia poważniała i oboje ustalili jako taki rozejm trwający do czasu dojrzewania Misi. W czasie tym z kanapowego Dinusia zrobił się waleczny Dino, który zamieszkał w miśkowej budzie, broniąc swoją wybrankę nawet przed największymi wioskowymi zalotnikami; kilkunastocentymetrowej wielkości kundelek broniący dorosłej amstafki. Prawdziwe waleczne serce, zapominało nawet o posiłkach, a o powrocie na kanapę w ogóle nie było mowy. Próba przeniesienia go siłą do domu podjęta przez dziadka, skończyła się całonocnym wyciem biedaka przy drzwiach wyjścia tarasowego. Gdy rodzice zaczynali prawie kapitulować, natura przyszła im z pomocą i wszystko się uspokoiło. Następne "zakochania" Dinusia miały już raczej symboliczne przebieg, natomiast nasza Misia ostatniej jesieni znalazła poważniejszego adoratora, owczarka niemieckiego z sąsiedztwa, po czym w środku zimy pojawiło się w jej budzie czworo szczeniąt.

Dom oszalał z dziećmi na czele i Misią w centrum uwagi. Cztery małe, czarne pyski rosły rewelacyjnie szybko i wkrótce wraz z wiosennymi roztopami pojawiły się w ogrodzie, na samodzielnych odkrywczych spacerach. Ogłosiłem ogólną domową mobilizację w celu znalezienia nowych domów dla miśkowego przychówku. Akcja plakatowa prowadzona przez dzieci przyniosła skutek i już wkrótce psy zostały wydane, rzecz jasna w dobre ręce. Pozostały dwie sunie, z których dla jednej znaleźliśmy dość szybko opiekunów i wreszcie ostatnia: Minia, po którą dość długo nikt się nie zgłaszał.

W dniu, w którym kończyła dokładnie siódmy tydzień życia, w niedzielę, zadzwonił mój telefon. W słuchawce usłyszałem krótkie pytanie, czy szczeniaki z ogłoszenia są jeszcze aktualne, potwierdziłem uprzedzając, że została już tylko ostatnia suczka.
- Ja właśnie chciałbym suczkę. - usłyszałem w odpowiedzi.
- To możemy się umówić, proszę przyjść jutro, bo dzisiaj już ciemno... - proponowałem.
- Ja wolałbym dzisiaj, jeśli mogę.
- Proszę bardzo, zapraszam. - podałem na żądanie adres i rozłączyliśmy się.
- Ktoś przyjedzie po Minię! - zawołałem do chłopców bawiących się w sąsiednim pokoju.
- Po minię? - dobiegł do mnie lekko zmartwiony Młodszy.
- Musimy ją oddać, przecież wiesz o tym. - pochyliłem się nad synem.
- Mogę wyjść z tobą i pożegnać się z Miniusią?
- Oczywiście.

Na dźwięk dzwonka u drzwi niemal wszyscy byliśmy na korytarzu. Przed domem stało kilkoro młodych chłopców, wśród których jeden zapytał o psa. Podszedłem do niego i poznałem, że jest to syn mojego niby sąsiada, który idąc do więzienia odsprzedał swojego psiaka mojemu ojcu. Poczułem się mocno stremowany.
- To dla ciebie ma być ta suczka? - spytałem niepewnie.
- Tak, ja miałem kiedyś psa i ojciec mi go sprzedał, a ten będzie tylko mój.

Wiem! Chciałem krzyknąć, ale chyba na szczęście zatkało mnie na moment.
- A twoja mama wie, że przyniesiesz do domu psa? - ratowała sytuację Babcia.
- Tak może pan z nią porozmawiać. - chłopiec wyjął z kieszeni telefon komórkowy i po wybraniu numeru wcisnął mi go w rękę dodając - Mama jest w domu zajęta i samego mnie po psiaka wysłała.
- Dzień dobry, dobry wieczór. - plątałem się słysząc głos kobiety w słuchawce. - Czy pani jest mamą...
- Tak, tak, - nie dała mi dokończyć. - Ja go wysłałam do pana i zgadzam się na tego psa.
- Ale to jest suczka, a nie każdy chce...
- Wiem o tym, proszę się nie martwić. On bardzo chciał mieć psa, bardzo tęsknił po swoim ostatnim psie...
- To mnie pani uspokoiła. - tym razem ja nie dałem jej dokończyć, nie chciałem usłyszeć tej opowieści, którą jak byłem przekonany znałem, aż nazbyt dobrze.
- Dobranoc pani. - starałem się szybko rozłączyć i oddałem telefon chłopcu.
- Chodźmy więc, obejrzysz szczeniaczkę.

Przeszliśmy całą gromadą na ogród, gdzie jakby świadoma tego co się dzieje czekała na nas Minia, która ufnie podbiegła najpierw do mnie, a potem pod nogi Babci, gdzie została czule wygłaskana. Chłopiec wyciągnął ręce przywołując do siebie kudłatego stworka, który zaraz zaczął delikatnie lizać jego palce, jakby chciał zapamiętać w ten sposób zapach swojego nowego pana.
- I jak, podoba ci się? - spytałem.
- O tak, bardzo. - odpowiedział rozpromieniony biorąc psinę na ręce i mocno do siebie przytulając.
- To dobrze. W takim razie, to już jest twoja sunia.
- A ile mam zapłacić, bo w ogłoszeniu nie było napisane? - spytał nieśmiało.
- Nic - odpowiedziałem bez chwili wahania. - Niech dobrze rośnie i będzie radosnym przyjacielem.
- Dziękuję bardzo. - chłopiec jeszcze mocniej przytulił się do futrzastego kłębka, który ziewnął jakby szykował się do snu w ciepłych objęciach.

Pogłaskaliśmy Minię wszyscy kolejno i tak rozstaliśmy się. Wchodząc do domu przybiegł nam na powitanie Dinuś, a za nim nasza Misia kompletnie nieświadoma, że pozbyła się ostatniej swojej pociechy. Mama spojrzała na mnie uważnie i zapytała:
- To był syn tego... - nie dokończyła.

Skinąłem twierdząco.
- W ten sposób oddaliśmy dziecku jego psiaka. - musiałem dopowiedzieć.

Adam 'Lański' Polański 18.03.2007r back