gdzieś na rozdrożu
pośród twarzy ulicy
ujrzałem jedną
zmęczoną
w lustrze wystawy
ciężkie oczy
bez blasku
zapadnięte w głąb
duszy
usta spieczone
żarem przeżyć
szeptały słowa modlitwy
zapomnianej
prosząc o drogę lekką
i usłaną kwiatami
odszedłem gdy
liturgia ustała
na drogę kamieniem
i cierniem przybraną
a za mną
lustrzane odłamki
tonąc w błocie ulicy
skrywały portret
zmęczonym spojrzeniem
malowany